Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przewodniczący Rady Rodziców ze Żnina czuje się piętnowany przez pracodawczynię i jej koleżankę

Maria Warda
Ponad dwa lata temu Krzysztof Wierzchosławski stał na czele komitetu broniącego szkoły prowadzonej przez powiat żniński. Popadł w konflikt, który trwa do dziś.

- Wspólnie z rodzicami z Rady Rodziców przy Zespole Szkół Ekonomicznych w Żninie broniłem przed zamknięciem klasy o profilu ogólnokształcącym - mówi Krzysztof Wierzchosławski, który do dziś jest przewodniczącym Rady Rodziców.

- Decyzję o zamknięciu, dzięki wsparciu Zbigniewa Jaszczuka, żnińskiego starosty, udało się odroczyć na rok. Ja jednak popadłem w konflikt z Robertem Luchowskim, byłym wicestarostą, odpowiedzialnym wówczas za oświatę. To mogę zrozumieć, ale nawet w snach nie pomyślałem, że za obronę szkoły, czyli działalność społeczną, będę szykanowany przez moją pracodawczynię Lidię Bratz, szefową Warsztatów Terapii Zajęciowej „Promyk” w Żninie i Marię Zwolenkiwicz, dyrektorkę Powiatowego Centrum Pomocy w Rodzinie. Obie nakazywały mi odstąpienie od sprawy. Początkowo nie brałem tych spraw poważnie, ale nawet teraz po ponad 2 latach od tamtych wydarzeń jestem piętnowany. Myślałem, że pomoże mi Helena Feldheim, przewodnicząca Kujawsko-Pomorskiego Oddziału Wojewódzkiego Ligi Kobiet Polskich, któremu podlega nasz „Promyk”, ale usłyszałem radę, że mam się zwolnić. Nawet mnie nie wysłuchała.

Kłopoty z szefowymi WTZ i PCPR biorą się stąd, iż nasz rozmówca prowadzi w „Promyku” pracownię rzeźbiarską. Jak ustaliliśmy, do jego pracy nikt nie wnosi zastrzeżeń. - Nie będę wypowiadała się na temat tej sprawy - mówi wyraźnie wystraszona Lidia Bratz. Również Maria Zwolenkiewicz także nie chce wypowiadać się oficjalnie. Nieoficjalnie przyznaje, że Lidia Bratz dostała pismo od Roberta Luchowskiego, który skarżył się jej na działanie Krzysztofa Wierzchosławskiego, jako przewodniczącego Rady Rodziców.

- Lidka przyszła do mnie z tym pismem, nie widziała co ma z nim zrobić.

Krzysztof Wierzchosławski wyjaśnia, iż sprawy wzięła w swoje ręce Maria Zwolenkiewicz, która próbowała przywołać go do porządku. - Nie miałem pojęcia po co mnie woła, bo pani Zwolenkiewicz nie jest moją szefową, ale jak zaczęła mnie przywoływać do porządku nogi się pode mną ugięły - mówi Wierzchosławski.

- Na szczęście rozmowę udokumentowałem, bo inaczej bym się nie wybronił. Czuje się zaszczuty, lecz sam nie zrezygnuję z pracy.

Maria Zwolenkiewicz twierdzi, że po tej rozmowie Krzysztof Wierzchosławski zażądał od niej zadośćuczynienia finansowego. - Chciał 5 tysięcy złotych, uznałam, że to forma wyłudzenia łapówki.
Wierzchosławski podkreśla:

- To zadośćuczynienie finansowe było konsultowane z prawnikami, którzy przygotowują pozew do sądu. Było ono podyktowane tym, że z powodu piętnowania i wtrącania się do problemu Marii Zwolenkiwicz, straciłem zdrowie i grozi mi utrata pracy, chociaż nigdy nie było uwag do wykonywanych przeze mnie obowiązków.

Robert Luchowski twierdzi, że nie ma ze sprawą nic wspólnego. Do tematu wrócimy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!