Jako nastolatka miała dosyć pozowania mamie malarce i tego całego gadania o roli sztuki. Zamiast odkrywać w sobie artystyczną duszę, po maturze wyprowadziła się z domu i poszła w ślady pradziadka Józia.
<!** Image 2 align=right alt="Image 74961" sub="Marta Filipiak podczas wernisażu w gdańskim Dworku Artura. U stóp pies Sernik, w tle Tomasz Gwińciński / Zdjęcia: Piotr Nowicki">37-letnia Marta Filipiak z Bydgoszczy w listopadzie ubiegłego roku w Dworku Artura w Gdańsku pokazała swoją pierwszą autorską wystawę „Kobiety, osobistości, obrzędy”. Jednak nie od razu chciała być malarką.
Przed wojną jej pradziadek był właścicielem największej w Chełmnie kwaszarni „Chmurzyński i spółka”. Jego kiszone ogórki i kapusta słynęły na całą Europę. A portret tego zasłużonego obywatela - fundatora ołtarza św. Józefa i Drogi Krzyżowej w chełmskiej farze, oraz swego czasu prezesa kupców Pomorza - wisi w miejscowym ratuszu.
Józef Chmurzyński zaczynał praktycznie od zera. Za chlebem wyruszył z rodzinnej wioski, Bzowa, boso. Zabrał, co prawda, ze sobą buty, ale niósł je na kiju, żeby nie zniszczyć. Pierwsze pieniądze zarobił na sprzedaży nafty do lamp. Jego wnuczka Marta karierę bizneswoman zaczynała również od handlu.
Chińskie buty, lizol i arie
- Z Arkiem Milcarzem, podróżnikiem, który zbierał pieniądze na wyprawę do Ameryki Południowej, wzięliśmy w komis za zawrotną sumę 50 tys. zł chińskie buty - wspomina . - Fiatem tipo obładowanym tym obuwiem jeździliśmy po Toruniu i Inowrocławiu, ale nie umieliśmy nikogo zainteresować swoim towarem. Dopiero, kiedy nabraliśmy maniery zawodowych handlarzy, w 3 miesiące sprzedaliśmy wszystko. Potem z Piotrem, późniejszym astrologiem i autorem książek o planetach, sprzątała wieżowce.
<!** reklama>- Żeby było nam weselej przy lizolu i szmacie, Piotr śpiewał arie operowe - wspomina Marta. - A do zsypu wchodziliśmy w workach foliowych na głowach, bo smród był nie do wytrzymania.
Prawdziwą kobietą biznesu stała się, kiedy trafiła do sieci sprzedaży bezpośredniej. Branża kosmetyczna bardzo jej pasowała. Szybko została menedżerką, jedną z najskuteczniejszych, choć pracowała nietypowo.
- Uważam, że nie kasa jest najważniejsza - opowiada. - A jeśli człowiek żyje w harmonii, pieniądze przyjdą same.
Nie samą kasą żyje biznes
Zamiast więc rysowania wykresów wzrostu zarobków i prezentowania technik sprzedaży, na szkolenia zapraszała zapaleńców, ale nie do biznesu. Jacek Bożek, szef Stowarzyszenia Ekologiczno-Kulturalnego Gaja, prowadził warsztaty „Wojownika Gai”. Andrzej Turczynowicz z Międzynarodowego Instytutu Makrobiotyki i Szkoły Shiatsu w Kiental w Szwajcarii zalecał zdrowe odżywianie i chiński masaż. Maciej Zygmuntowicz, filozof, czytał po francusku wiersze jednego z najwybitniejszych poetów XIX w. Charlesa Baudelairea. Aktorka Roma Warmus poprawiała konsultantkom wymowę i prowadziła cykl prelekcji „Na czym polega kobiecość”. A Marta, która sama ćwiczy tybetańską jogę „Trul Khor”, uczyła technik oddechu.
- Moi współpracownicy to mądrzy ludzie, a liderzy zarabiają po 20 tys. zł miesięcznie, czyli kilka razy więcej ode mnie - mówi Marta, obecnie szefowa regionalnego biura.
Do firmy wprowadził ją Wojtek Zaborowski z Andrychowa. Przez 10 lat pracował tu razem z żoną. Dorota ma 25 procent udziału w ogólnopolskich zyskach i zajęła się własnym rozwojem duchowym. Kolekcjonuje malarstwo, ma też kilka obrazów mamy Marty, Zdzisławy Filipiak. Wojtek zaś odkrył, że ciągnie go do muzyki. Zdjął markowy garnitur biznesmana i zrezygnował z zarabiania dużych pieniędzy. Zaczął brać lekcje śpiewu oraz gry na akordeonie i założył zespół „Czerwie”. Marta wymyśliła tę nazwę i przez jakiś czas była menadżerką kapeli. Tak się jej to spodobało, że przez ostatnie 7 lat współpracowała z bydgoskim muzykiem yassowym Tomkiem Gwińcińskim, który był w przez ten czas również jej partnerem życiowym. Zaprojektowała także okładki do kilku jego płyt.
W duszy jednak artystka
- Bo tak naprawdę wciąż marzyłam o oddaniu się sztuce - przyznaje Marta. - Artystyczne skłonności odziedziczyłam pewnie po mamie, a ona - po swoim tacie Franciszku Nowaczyku, który był w Kruszwicy wziętym malarzem ślubnych laurek, grał też na mandolinie. Wróciłam do malowania, kiedy zrozumiałam, że nic i nikt, również my sami, nie jest trwałe.
Odeszli jej przyjaciele. Nie wygrał wewnętrznej walki ze sobą Tomek Hesse, muzyk trójmiejskiej sceny. Odszedł Jacek Majewski, współzałożyciel klubu „Mózg”. A Kuba Kuczyński, świeżo upieczony utalentowany absolwent krakowskiej ASP, zabił się na drzewie tuż przy wyjeździe ze swojego dworku koło Inowrocławia.
- Ulubioną moją modelką jest Barbara Thiel - mówi Marta, obecnie studentka II r. zaocznego malarstwa sztalugowego Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu. - Liczne portrety Basi w istocie są moim lustrem. W malarstwie szukam odpowiedzi, kim jestem. To też forma medytacji, bo malując, zapominam o świecie.
Marta nie ma pracowni, maluje tam, gdzie mieszka, czyli w mieszkaniu po babci.
Loretka i kawowy patent
Przy piecu leniwie wygrzewa się Sernik, 13-letni jamnik szorstkowłosy z wtuloną Loretką. Marta znalazła ją na deptaku w Sopocie tuż przed burzą. Pachniała perfumami Kenzo. - Musiała chyba komuś wypaść z torebki - przypuszcza - ale na ogłoszenia nikt nie odpowiedział i tak od trzech lat ta syjamska kotka jest ze mną.
- Ostatnio nagle rozstałam się z partnerem, z którym byłam kilka lat i to bardzo boli - zwierza się malarka. - A wydawało mi się, że mam już patent na udany związek - mieć o czym rozmawiać przy porannej kawie.
Spoglądając na swój ostatni obraz, akryl, w którym świadomie korzystała z metod renesansowych mistrzów, dostrzega, że postaci siedzące przy stole ustawiła nieprzypadkowo. Jej artystyczna dusza przewidziała rozstanie.
Teraz przygotowuje się z trójmiejska grupą „Metropolka” do wiosennej wystawy w Białymstoku. Tematem są związki. - Maluję kilka portretów fascynujących kobiet pod roboczym tytułem „Hafciarki”. To kobiety emanujące spokojem.
Zobacz galerię: Przedziwny świat Marty Filipiak