Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przed ćwierćwieczem nie doszło do rewolucji, ale „refolucji”.

Krzysztof Błażejewski
Krzysztof Błażejewski
Zdjęcie wykonane zostało 20 maja 1989 podczas wielkiego wiecu „Solidarności” w Bydgoszczy z udziałem Lecha Wałęsy - przed wyznaczonymi na 4 czerwca tamtego roku wyborami do Sejmu i Senatu.
Zdjęcie wykonane zostało 20 maja 1989 podczas wielkiego wiecu „Solidarności” w Bydgoszczy z udziałem Lecha Wałęsy - przed wyznaczonymi na 4 czerwca tamtego roku wyborami do Sejmu i Senatu. Zdzisław Hetzig (ze zbiorów Krzysztofa Osińskiego)
Rozmowa z prof. dr. hab. TOMASZEM KUCZUREM, kierownikiem Zakładu Współczesnych Systemów Politycznych Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy.

Co się właściwie stało 4 czerwca 1989 roku, patrząc na tamten dzień z dzisiejszej perspektywy?
[break]
Wszyscy zapamiętaliśmy zdanie, że tego dnia skończył się w Polsce komunizm. Tak jednak nie było. To był dopiero sygnał, początek zmian, które dopiero potem nastąpiły. 4 czerwca to po prostu data symboliczna. Nikt praktycznie nie zdawał sobie wówczas sprawy, co będzie dalej.
Czy wydarzenia sprzed 25 lat nazwałby Pan rewolucją?
Raczej, idąc za Timothym Ashem, nazwałbym je „refolucją”, ponieważ nie przyniosła ona ofiar w ludziach. Było to oddolne wymuszenie zmian systemowych. Nie było wówczas dla tego procesu innej opcji, ówczesna władza była ubezwłasnowolniona gospodarczo, dostrzegała niewydolność systemu, który wówczas funkcjonował.
Ale często mówimy, że nie były to zmiany do końca, że to była czyjaś zmowa, czego przykładem jest brak rozliczenia do dziś za komunizm...
Często tak bywa, że kiedy system polityczny zmienia się z autokratycznego na demokratyczny, trudno jest rozliczyć się z poprzednim systemem i jego twarzami. Stąd brak rozliczeń do dziś za stan wojenny, do końca za księdza Popiełuszkę, za strzały w kopalni „Wujek”. Ten brak klarowności w demokracji to cena, jaką musieliśmy zapłacić za bezkrwawe przejście do nowego systemu. W systemie niedemokratycznym pod tym względem jest dokładnie odwrotnie.
Bardzo też narzekamy dziś na nasze państwo...
Mamy do tego prawo. Żyjemy w wolnym państwie, które jest jeszcze ułomne, narzekamy bardzo na prawo, które jest niedoskonałe. Wolno nam. Warto jednak pamiętać, że prawo tworzą ludzie i dla ludzi. Potrzeba nam czasu na zmiany. Najważniejsze jest to, że żyjemy w wolnym państwie.
Co tak najbardziej w Polsce, Pańskim zdaniem, zmieniło się przez ostatnie ćwierćwiecze?
W początkowym okresie istnienia w Polsce demokracji, w latach 1989-1993, istniało kilkanaście partii politycznych, tworzone wówczas rządy stanowiły koalicje wielu ugrupowań, a system polityczny był maksymalnie spolaryzowany. To się bardzo zmieniło. Od mniej więcej dekady mamy stabilizację polityczną, co sprawia, że jesteśmy na zewnątrz bardziej przewidywalni, nie sprawiamy jako państwo niespodzianek i jesteśmy przez to w znaczący sposób lepiej postrzegani. Nastąpił w naszym życiu politycznym naprawdę potężny progres i to mimo „pecha narodowego”, do którego zaliczyć można m.in. katastrofę smoleńską.
I znów muszę powołać się na powszechną krytykę systemu politycznego i gospodarczego, głoszoną przez obywateli. Czy jest ona słuszna?
Kiedy Polacy porównują swój poziom życia z mieszkańcami takich „doświadczonych demokracją” krajów jak Szwajcaria, Austria czy Holandia, to mogą się czuć źle. Patrzmy jednak uważniej na te państwa, które demokrację zdobyły później, 20-25 lat temu. Patrzmy na Hiszpanię, Grecję, Portugalię. To z nimi porównujmy się zarówno gospodarczo, jak i politycznie. Wtedy zauważymy dużo więcej plusów u siebie. Śmiało możemy powiedzieć, że zasłużyliśmy na tę wolność i dobrze ją obecnie wykorzystujemy.
Jak te zmiany widoczne są tam, gdzie żyjemy - w naszych miastach, regionach?
Reforma terytorialna i samorządowa z 1998 roku, a później wprowadzenie bezpośrednich wyborów prezydentów, burmistrzów i wójtów bardzo popchnęły nas do przodu. Generalnie stwierdzić trzeba, że mimo wszystkich istniejących niedociągnięć, jako obywatele zbliżyliśmy się do władzy, a jako mieszkańcy bardzo wiele zyskaliśmy na własnym podwórku. W ZiT-cie, mimo tak wielu słów krytyki, związanych z przyjętym kompromisem, dostrzegam wiele pozytywów. Jako region rozwijamy się. Konflikt bydgosko-toruński nie został w demokratycznych czasach ani rozwiązany, ani zażegnany, ale można stwierdzić, że przeszedł na nowy etap zdrowej, konkurencyjnej rywalizacji, która będzie wyzwalała nowe inicjatywy i przyniesie w przyszłości mieszkańcom obu miast i całego regionu wiele dobrego. Najprościej ujmując, jesteśmy na dobrej drodze, prowadzącej we właściwym kierunku. Potrzeba nam po prostu więcej cierpliwości.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!