Odpowiedzi na te pytania szukają śledczy z Prokuratury Rejonowej Bydgoszcz-Północ. Policjanci weszli do Pomorskiego Muzeum Wojskowego przy ulicy Czerkaskiej w Bydgoszczy.
Na zlecenie prokuratury przeszukali też dom dyrektora tej placówki. - Zabezpieczyliśmy dokumentację. Będziemy sprawdzać, na ile odzwierciedlają one stan faktyczny. Przyjrzymy się też firmom, które współpracują z muzeum. Sprawdzimy ich wiarygodność. Ustalimy, czy w trakcie transakcji z PMW doszło do naruszenia prawa - mówi prokurator Janusz Kaczmarek
z Prokuratury Rejonowej Bydgoszcz-Północ. Przypomina, że śledztwo toczy się w sprawie ewentualnego przekroczenia uprawnień i przywłaszczenia eksponatów PMW, a nie przeciw konkretnej osobie.
<!** Image 2 align=none alt="Image 160940" sub="Pomorskie Muzeum Wojskowe przyciąga wielu zwiedzających, ale tym razem zainteresowała się nim prokuratura. Fot. Tadeusz Pawłowski">
Bydgoscy śledczy przejęli je od poznańskiej Prokuratury Garnizonowej, bo choć działalność muzeum finansuje MON, to doniesienie dotyczy pracowników cywilnych wojska. Prokuratura właśnie ich przesłuchuje i - zasłaniając się dobrem śledztwa - odmawia bliższych szczegółów.
Możemy jedynie przypuszczać, że to, co interesuje śledczych, jest zbieżne z treścią listu do naszej redakcji. Pojawiły się w nim liczne zarzuty pod adresem Arkadiusza Kalińskiego, dyrektora Pomorskiego Muzeum Wojskowego. Brzmią poważnie, więc postanowiliśmy skonfrontować je u źródła. Autorzy listu twierdzą, że dyrektor PMW sprzedawał kierowanej przez siebie placówce prywatnie gromadzone zabytki. Transakcję oficjalnie firmował jego kolega, zatrudniony w muzeum, ale pieniądze wpływały na konto dyrektora. Czy to prawda? - pytamy Arkadiusza Kalińskiego.
<!** reklama>
- Nieprawda, choć każdy ma prawo sprzedać posiadany zabytek do muzeum - odpowiada i tłumaczy, że każdą ofertę rozpatruje komisja, zwykle trzyosobowa, więc niemożliwe są cenowe nadużycia.
Autorzy listu pytają:
- Jak to możliwe, że muzeum kupowało karabiny tylko w jednej firmie, a wszystkie rachunki miały kolejne numery, tak jakby to był jej jedyny klient?
- Nie wiem, czy byliśmy jedynym klientem tej firmy, ale faktem jest, że do niedawna tylko ona miała koncesję na obrót bronią i mogła sprowadzać poszukiwane przez nas zabytki z zagranicy - odpowiada dyrektor.
Zawarte w liście sugestie jakoby przy okazji remontu muzeum remontował swój dom na jednym
z bydgoskich osiedli, kwituje krótko: - Bzdura! Remontuję go od czterech lat. Zaciągnąłem kredyty, sam robię za kafelkarza i malarza. Kosztuje mnie to dużo wysiłku.
Kolejny zarzut, że podczas inwentaryzacji archiwum, które dyrektor sam prowadził, wyszedł na jaw brak 400 dokumentów, też dementuje:
- Zabrakło około 300 i większość już się znalazła - twierdzi.
Skąd te braki i dlaczego prokuratura sprawdza, czy ktoś przywłaszczył sobie muzealne eksponaty?