Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Procesu nie było, a wyrok już mam

Jacek Kiełpiński
Rozmowa z prof. MIROSŁAWEM KRAJEWSKIM, historykiem i politologiem, oskarżanym najpierw o plagiat, a później o niesamodzielność naukową oraz naruszenie dobrych obyczajów w nauce.

Rozmowa z prof. MIROSŁAWEM KRAJEWSKIM, historykiem i politologiem, oskarżanym najpierw o plagiat, a później o niesamodzielność naukową oraz naruszenie dobrych obyczajów w nauce.

<!** Image 2 align=right alt="Image 144903" sub="Fot. Jacek Kiełpiński">Wielu mi odradzało rozmowy z Panem. Bo, ich zdaniem, z plagiatorem i oszustem naukowym się nie rozmawia.

To czemu pan to robi?

Chcę usłyszeć, co ma na swoje usprawiedliwienie człowiek, którego nazwisko kojarzy się dziś w całej Polsce z czymś tak podłym jak plagiat.

To jest pan pierwszym, którego to interesuje. Bo do tej pory żadna z osób, które niszczyły mnie, nie zechciała wysłuchać moich wyjaśnień. Zdarzają się tylko telefony od dziennikarzy, którzy najczęściej oczekują szybkiej odpowiedzi na wyrwane z kontekstu pytanie: jak pan skomentuje to lub tamto? A tu trzeba wszystko spokojnie wyjaśnić.

Skąd miał Pan książkę „Powstanie styczniowe w ziemi dobrzyńskiej” księdza Czesława Lissowskiego, której przepisanie Panu zarzucono?

Nabyłem ją w wolnym obrocie jeszcze w latach 70. To bardzo ważna i cenna pozycja. Z osobą księdza, tak jak i ja mieszkańca Rypina, czuję się silnie związany. Kończyliśmy tę samą szkołę w Wymyślinie. Poznałem jego rodzinę, która umożliwiła mi dostęp do resztek materiałów, które po nim pozostały. Lissowski był zdolnym historykiem amatorem, a miał tę przewagę nad późniejszymi badaczami, że udało mu się rozmawiać z żyjącymi jeszcze uczestnikami powstania. Ja też od początku lat 80. zajmowałem się naukowo tym tematem. W 1984 roku doktoryzowałem się na Uniwersytecie Warszawskim, potem moim mistrzem był nieżyjący już, niestety, profesor Sławomir Kalembka z UMK w Toruniu. Praca habilitacyjna - „Powstanie styczniowe między Skrwą a Drwęcą” z 1994 roku, o której dziś tak głośno, była ukoronowaniem moich wieloletnich badań. Moje prace dotyczące tego zagadnienia zajmują ponad połowę długości półki w szafie. Pisząc habilitację, oczywiście, nawiązałem do ks. Lissowskiego.

<!** reklama>Niektórzy twierdzą, że zbyt mocno Pan nawiązał...

Słowo plagiat pojawiło się w tekście napisanym w maju 2007 roku przez dwóch dziennikarzy „Gazety Wyborczej”, który był, moim zdaniem, wyraźnie inspirowany przez moich przeciwników. To wywołało jednoznaczne skojarzenia - stałem się w świadomości publicznej tym, który okradł z wartości intelektualnych zmarłego w Dachau badacza i ten fakt ukrył. Bo taka jest mniej więcej definicja plagiatu. Tymczasem o ks. Lissowskim i jego dziele piszę już we wstępie mojej pracy, oczywiście wymieniam go w bibliografii, a w części opisowej nawiązuję do jego dzieła aż 110 razy, za każdym razem zaznaczając to w przypisach. Czy ja coś tu ukrywam?

Fakt, o tych przypisach przy okazji Pana sprawy nie mówiło się głośno, ale podstawowy zarzut jest inny. Przywołuje Pan źródła archiwalne, których nie mógł Pan poznać osobiście, bo zostały zniszczone w czasie wojny.

Źródła nie podlegają prawu autorskiemu. Nie jest wymagane poznawanie ich w oryginale, dopuszcza się korzystanie z odpisów. I ja, dzięki uprzejmości i otwartości rodziny księdza, z takowych miałem okazję skorzystać. Chodzi głównie o zapisy z Kancelarii Gubernatora Cywilnego. Ksiądz Lissowski dotarł do nich i zrobił odpisy. Czytałem te pożółkłe i rozpadające się kartki w latach 80. Wykorzystałem już w poprzednich pracach dotyczących tego okresu, choćby w książce „Z dziejów powstania styczniowego na Kujawach i ziemi dobrzyńskiej” napisanej wraz z prof. Kalembką. Jakoś nikt tego wcześniej nie kwestionował, a Kalembka, jak wiadomo, był wybitnym specjalistą od tego okresu.

Ma Pan te kartki?

To było 30 lat temu... A od tego czasu napisałem kilkadziesiąt innych prac. Nie wiem, przyznam, czy te zapiski jeszcze się zachowały. Ale, co ważniejsze, proszę zwrócić uwagę, że w mojej pracy habilitacyjnej stosuję przypisy zbiorowe. Są tak zbudowane, że najpierw podaję źródło archiwalne, potem opracowania innych autorów do niego nawiązujących, a na końcu swoje ewentualne poprzednie prace. Źródło archiwalne nigdy w przypisie nie jest samo.

Dlaczego nie wspomniał Pan, że niektóre materiały źródłowe poznał Pan nie w archiwum, a z notatek księdza?

To jest mój błąd. Błąd warsztatowy, do którego się przyznaję. Wystarczyło to zaznaczyć jednym zdaniem. Dziś bym tego błędu nie popełnił, ale proszę pamiętać, że pracę habilitacyjną nie pisałem jako naukowiec pracujący na uczelni, tylko skromny dyrektor Szkoły Podstawowej w Radzynku. Człowiek uczy się całe życie.

Broniąc się przed atakami mówi Pan jednak nie o tych kulisach pisania pracy, a częściej o przedawnieniu całej sprawy.

Bo mnie już osądzono - jestem niesamodzielny i nie przestrzegam dobrych obyczajów. Procesu nie było, a wyrok już mam. Gdybym potrącił pieszego na pasach, to sąd by mnie wysłuchał, a w tej sprawie, nie zaproszono mnie na żadną z czterech rad wydziału nauk historycznych, na których deliberowano nad moją sprawą. Odrzucono opinie specjalisty z Zakładu Ochrony Prawa Własności Intelektualnej UJ, dr. Marka Bukowskiego, a także znawcy tego tematu, dr. Jana Piszczka. Oni nie mają wątpliwości - plagiatu tu nie ma. Ale i prof. Jacek Wijaczka z UMK w czerwcu 2009 roku potwierdził, iż plagiatu nie było. Wyrok jednak zapadł, łatkę mi przyklejono, więc pozostało przypominać o przedawnieniu.

I mimo upływu piętnastu lat stopień doktora habilitowanego Panu odebrano...

To skrót myślowy, stosowany przez dziennikarzy. Centralna Komisja do Spraw Stopni i Tytułów nie mogła mi stopnia odebrać, bo ona mi go nie nadawała. Podjęła jedynie decyzję o uchyleniu swojej dawnej decyzji, zatwierdzającej uchwałę rady wydziału. To skomplikowana sprawa prawnie. Zresztą w tych dniach wpłynie do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego moja skarga na tę decyzję. Potem jest jeszcze NSA, a jak trzeba będzie pojawi się skarga konstytucyjna, dotycząca złamania zasady niedziałania prawa wstecz w sprawach administracyjnych. Proszę zauważyć - dziś nikt głośno nie zarzuca mi już plagiatu, tylko niesprecyzowaną w żaden sposób w prawie „niesamodzielność” i złamanie „dobrych obyczajów” w nauce. Gdybym był przestępcą, przedawnienie by mnie objęło.

Dlaczego, Pana zdaniem, ta sprawa wyszła po tylu latach?

Byłem wtedy posłem Samoobrony. I to kłującym w oczy, bo z tytułem profesora. Wtedy robiono wszystko, by zniszczyć koalicję PiS-Samoobrona-LPR. Ponadto w Sejmie domagałem się całkowitej lustracji środowiska naukowego. Ale to jeszcze nie wszystko. Bezpośrednia inspiracja do nagłośnienia mojej sprawy wyszła z Włocławka. W tym samym czasie o habilitację starał się w Toruniu obecny rektor włocławskiej Wyższej Szkoły Humanistyczno-Ekonomicznej, Stanisław Kunikowski. Poinformowano mnie, że jego dorobek opiera się na plagiacie. Jako poseł złożyłem zapytanie w tej sprawie do Centralnej Komisji, ta przekazała sprawę do UMK. Nigdy nie uzyskałem odpowiedzi, za to pojawił się artykuł, w którym plagiatorem nazwano mnie. Tak jakby chciano odwrócić uwagę od tamtej sprawy. Problem w tym, że prokuratura, do której sprawa Kunikowskiego też dotarła, nie miała wątpliwości, że popełnił on plagiat i to, między innymi, z mojej pracy. Sprawa nie trafiła do sądu tylko z powodu przedawnienia.

Rozmawiałem o tym z Centralną Komisją. Jej dyrektor biura zauważa, że wasze przypadki trudno porównywać, a najważniejsze, że za Kunikowskim stoi rada wydziału, a za Panem nie. Więc jego przypadkiem CK nie będzie się zajmować.

Ma chłop znowu szczęście. Dobrze, że minister nauki ma w jego sprawie odmienne zdanie. Proszę przy okazji zwrócić uwagę, kto był przewodniczącym komisji habilitacyjnej i recenzentem pracy Kunikowskiego. To osoby w tamtym czasie związane finansowo z włocławską uczelnią i tamtejszym środowiskiem. Tak ja to widzę.

Teczka osobowa

Prof. Mirosław Krajewski, historyk i politolog

Ma 64 lata, mieszka w Rypinie. Do 1973 roku studiował na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Doktoryzował się w 1984 r. na Uniwersytecie Warszawskim. Habilitację, o której tak obecnie głośno, zrobił w 1995 r. na UMK w Toruniu. Profesor tytularny na wniosek Uniwersytetu Warszawskiego od 2001 roku.

Współtwórca Wyższej Szkoły Humanistyczno-Ekonomicznej we Włocławku, której był rektorem w latach 1996-2002. W latach 2003-2005 pracował na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie. Obecnie pracownik naukowy Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy. Od 2007 r. prezes Dobrzyńskiego Towarzystwa Naukowego, którego jest założycielem. Autor kilkudziesięciu prac i kilkuset artykułów z historii, politologii oraz metodologii badań naukowych. Jest też recenzentem wielu prac naukowych innych autorów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!