Wszyscy mają je gdzieś. Pukają się w czoło, wystawiają środkowy palec albo chcą rozjechać. Po pierwszej godzinie pracy odblaskowy płaszczyk „parzy”, a znak „stop” chciałoby się zakopać jak najgłębiej.
<!** Image 2 align=right alt="Image 100937" sub="Zbigniew Dut-kowski pracuje na jednym
z najbardziej niebezpiecznych przejść w mieście. Jego „rewir” to cztery pasy jezdni
i tory tram-
wajowe na ulicy Fordońskiej
w Bydgoszczy. Dutkowski to jednoosobowa centrala kierowania ruchem. Troszczy się o wszystkich pieszych (nie tylko o dzieci),
ostrzega kierowców
i motorniczych. / Fot. Piotr Schutta">- Tu trzeba mieć mocne nerwy. Samo życie - wzdycha Zbigniew Dutkowski, pomagając mi zapiąć kolorowy fartuch, który radośnie powiewa na wietrze. Stoimy na wysepce pośrodku ruchliwej ulicy w centrum miasta. Dwóch przebierańców w pomarańczowych płachtach ze znakami drogowymi na brzuchach i plecach. Przechodnie zerkają z ciekawością, kierowcy posyłają nam szydercze uśmiechy. Musimy wyglądać zabawnie. - Co? Dwie agatki? Obstawa? - rzuca jakiś przechodzień.
Ale ja nie czuję radości, tylko wstyd. Ubranie jest wielkie, w dodatku z defektem - brak rzepów z przodu i na rękawach. Muszę je przytrzymywać jedną ręką, żeby nie zabrały go silne podmuchy wiatru. Do drugiej ręki dostaję znak „stop” na długiej rurce. Wydaje mi się, że wyglądam jak pajac i że trudno będzie kierowcom taki widok na jezdni przeoczyć. Pan Zbyszek kiwa z politowaniem głową nad moją naiwnością. Za chwilę udzieli mi pierwszej lekcji. Temat: Jak być pożyteczną agatką i nie dać się przejechać.
Krok pierwszy: upokorzenie
<!** reklama>Nela Majstruk ma 56 lat i mogłaby cieszyć się emeryturą. Ale nie chce bezczynnie i samotnie (po śmierci męża) siedzieć w domu. Dzieci przeprowadza od 10 lat. Rozmawiamy w szkolnej dyżurce. Obok stoi znak, na oparciu krzesła czeka agatkowy uniform. Za chwilę skończy się przerwa i ostatni raz tego dnia kobieta wyjdzie na przejście. Ostatnia godzina jest najgorsza. Młodzież, która kończy lekcje „chodzi jak chce”.
<!** Image 3 align=left alt="Image 100937" sub="Przejście dla pieszych przed Szkołą Podstawową nr 5 w Toru-niu. Miejsce jest niebezpieczne. Zatrudniono tu dwie agatki. / Fot. Paweł Wiśniewski">- Trudno mi było na początku. Bardzo trudno - pani Nela spuszcza wzrok. Ma drobną posturę, ubiera się sportowo. Ma na sobie dżinsy, kurtkę z kapturem i białe adidasy. - Czułam się upokorzona. Ludzie się śmiali, złośliwie komentowali, patrzyli z lekceważeniem - mówi, że poczucie wstydu w końcu minęło. Pojawiło się poczucie wartości. - Z naszej pracy naprawdę jest sporo pożytku. Nieraz dziecko wpadłoby pod koła samochodu, gdyby nie ja. Głowa do góry i robić swoje.
Krok drugi: szlaban
Zbyszek Dutkowski założył dzisiaj rękawice i zimową czapkę. Koniec października to nie żarty. Zresztą nie tylko chłód daje się we znaki. Spaliny, hałas, deszcz, wiatr. Kto postoi osiem godzin przy ruchliwej jezdni, będzie wiedział o co chodzi.
- Źle pan to robi. Znak „stop” jak najwyżej i idzie pan śmiało - poucza mnie mężczyzna.
Robię, co mogę. Chwytam za koniec rurki i podnosząc ją do góry jak transparent czekam na efekt. Nic. Samochody jadą, po drugiej stronie jezdni czekają przechodnie. Wydaje mi się, że się niecierpliwią. Marna ze mnie agatka.
- Wyżej, wyżej! - Zbyszek próbuje przekrzyczeć uliczny hałas. W końcu bierze ode mnie znak i każe się przyglądać. W jego rękach rurka nabiera magicznej mocy. Mężczyzna opuszcza znak niczym szlaban i wszyscy się zatrzymują. Nie szkodzi, że zderzak zielonej skody favorit prawie wylądował na moim kolanie. Kierowca, starszy mężczyzna w kapelusiku, ma chyba problemy z refleksem.
<!** Image 4 align=right alt="Image 100937" sub="Nasz reporter w akcji, a dokładniej podczas wstrzymywania akcji na ulicy Fordońskiej. Z początku zawstydzony, szybko wczuł się w rolę. / Fot. Tadeusz Pawłowski">- To jest właśnie cały ten jazz - tłumaczy Zbyszek. Lubi określenia muzyczne. Przez 20 lat był weselnym klezmerem. - Ci na lewym pasie staną jak należy, a ci na prawym jadą po trupach. Czasem trzeba przepuścić ze dwadzieścia pojazdów, zanim człowiek dostanie się na pasy - dodaje. Twierdzi, że nie ma dnia, żeby ktoś nie próbował go przejechać. - To normalne. I to kilka razy dziennie - śmieje się. Nagle poważnieje i silnym ruchem ramienia ściąga mnie na bok. Środkiem pędzi tramwaj. Mija nas o włos.
- Codziennie ratuję życie kilku ludziom. Nie tylko pieszym. Ilu kierowców wjechałoby pod tramwaj, gdyby nie ja - nie żartuje mężczyzna i uśmiecha się do jednego z przejeżdżających aut. Kierowca wykonuje przyjazny gest ręką. - Znają mnie tu kierowcy, motorniczy i przechodnie. Nieraz jest wesoło. Nerwus nie ma tu racji bytu. Trzeba życzliwie do ludzi. Czasem ktoś z wdzięczności jabłko przyniesie albo bananka.
Krok trzeci: misja
Człowiek mało spostrzegawczy lub taki, który lubi się zamyślać, nie powinien próbować swoich sił jako agatka. Zawód przeprowadzacza (w oficjalnym rejestrze jeszcze nie figuruje), wyśmiewany i lekceważony przez większość ludzi, w rzeczywistości łatwy nie jest. Wymaga skupienia i refleksu. Czasem odważna i błyskawiczna decyzja, szarpnięcie kogoś za rękę, okrzyk ratują czyjeś życie.
- Niektórzy się oburzają, że blokuję ruch na jezdni, żeby przeprowadzić jednego człowieka, w dodatku dorosłego. Wtedy tłumaczę, że mam uprawnienia nie tylko do przeprowadzania dzieci. Zresztą co by to było, gdyby kogoś przejechano, a potem by się okazało, że na przejściu stała agatka - mówi Dutkowski.
Dobry przeprowadzacz ma oczy dookoła głowy i traktuje swój zawód jak misję. Tak jak pan Zbyszek. Czasem zapisuje numery piratów drogowych w notesiku i dzwoni później na policję (inna sprawa, że policjanci też nie traktują agatek poważnie); zwraca uwagę kierowcom jadącym bez świateł mijania; próbuje wychowywać rowerzystów - żeby zsiadali z roweru na przejściu dla pieszych; i przechodniów - żeby nie wpadali na jezdnię jak oparzeni, żeby nie biegli i nie wyprzedzali agatki.
Krok czwarty: siusiu
Krystyna Trela (z daleka rozpoznawalna po bordowej czapce z daszkiem) pracuje na przejściu dopiero od września. W kieszeni ma ściągę, dzięki której wie, o której dzieci kończą lekcje. Niektórych uczniów zna już po imieniu.
<!** Image 5 align=left alt="Image 100937" sub="Janina Przybylska pracuje dopiero od września. Do szkoły ma dość daleko, więc czasem przerwę na kawę urządza sobie na gzymsie budynku naprzeciwko przejścia dla pieszych. Wcześniej była bezrobotna, a jeszcze wcześniej introligatorem w dużej drukarni. / Fot. Piotr Schutta">- Za chwilę dwoje dzieci przyjedzie tramwajem. A potem muszę iść po całą grupę przed szkołę i będę ją prowadzić przez pasy aż do przystanku. Mimo że jest tam sygnalizacja, muszę pilnować, bo dzieci przebiegają na czerwonym, a samochody jeżdżą, jak chcą - niedawno zauważyła, że światła „wariują”. Zgłosiła usterkę policjantowi, który właśnie patrolował okolicę i awarie usunięto. To był jej sukces.
Wcześniej była księgową, ale jej zakład się rozleciał, zanim nabyła prawa do emerytury. Mówi, że agatką nie musi być za wszelką cenę. Na początku tak bardzo się przeziębiła, że prawie straciła głos, ale nie zeszła ze stanowiska.
- Zobaczymy, co to będzie zimą. Najbardziej marzną stopy - mówi pani Krystyna.
Janina Przybylska większość życia przepracowała jako introligator przemysłowy w zakładach graficznych. Drukarni już nie ma, pani Janina od trzech miesięcy stoi na pasach (musieli je pomalować, bo nie było ich widać) i jest aniołem stróżem staruszek, mam z dziećmi i uczniów pobliskiej szkoły podstawowej.
- Mam oczy z przodu i z tyłu. Jak widzę motocyklistę, to nawet nie próbuję wchodzić na jezdnię - opowiada i korzystając z chwili spokoju nalewa sobie kawę z termosu. Nie idzie na przerwę do szkoły, bo to za duża odległość. Kiedy przypomni o sobie potrzeba fizjologiczna, pani Krystyna biegnie do pobliskiego urzędu (jest tam zawsze mile widziana, nawet na herbatę ją zapraszają) albo do biura podróży.
Podsumowanie: „fak”
Mija południe. Ruch coraz większy. Głowę mam jak sklep. Ledwo kończę przeprowadzać starszą panią, po drugiej stronie czteropasmówki już ktoś czeka. Zbyszek sugeruje, żebym oszczędzał siły (latem przynosi do pracy stołeczek).
- Ten sobie poradzi - mruczy mi do ucha, gdy przy krawężniku pojawia się młody mężczyzna. Okazuje się jednak, że młodzian jest wobec fali samochodów bezradny jak dziecko. Ruszam z odsieczą. Znak „stop” podnoszę w wyprostowanej ręce i przygotowuję się do wejścia na jezdnię. Auta zwalniają. Stop. Wkraczam... i nagle przed nosem śmiga mi żółty seat. Za kierownicą młoda kobieta. W dłoni komórka. Wpada na pasy jak szalona i slalomem cudem omija mnie i pieszego.
- 80 procent piratów to kobiety. Reszta to starsi faceci. Niedawno jeden dziadek przywalił tu w tramwaj i jeszcze pytał, co się stało - pan Zbyszek mówi, że przynajmniej raz dziennie starsza pani za kierownicą (nazywa je babciami) pokazuje mu „faka”. - Samo życie - powtarza.
Poradnik
Co każda agatka wiedzieć powinna
Rano zjeść porządne śniadanie i skorzystać z toalety. Zimą ubrać się „na cebulkę” i przygotować sobie termos z gorącym napojem. Latem chronić się przed słońcem.
Nawiązać z użytkownikami drogi przyjacielską relację. Jak najwięcej się uśmiechać - kierowcy, motorniczy i piesi zaczną w końcu robić to samo.
Nie przeprowadzać rowerzystów, którzy na przejściu nie zsiadają z roweru. Sygnalizować chęć wejścia na jezdnię z dużym wyprzedzeniem. Na jezdniach dwupasmowych nie wkraczać na przejście bez upewnienia się, że ruch zatrzymał się na obu pasach.
W czasie pracy nie korzystać z telefonu komórkowego.
Duża odpowiedzialność i małe zarobki
Fakty
Określenie agatka wzięło się od potocznej nazwy znaku drogowego stawianego przy szkołach, przestawiającego dziewczynkę z lizakiem. Dziś coraz częściej stosuje się inne określenia: opiekun dzieci i młodzieży na przejściach dla pieszych, osoba nadzorująca przeprowadzanie uczniów przez jezdnię.
Pierwsze agatki pojawiły się przed szkołami i na niebezpiecznych przejściach dla pieszych około 10 lat temu. Od 2003 r. obowiązki i zadania tych osób reguluje rozporządzenie Ministra Administracji i Spraw Wewnętrznych w sprawie kierowania ruchem drogowym.
Zgodnie z przepisami agatka ma obowiązek: wejść na przejście dla pieszych z uniesioną tarczą, w sposób niezmuszający kierujących do gwałtownego hamowania; zezwolić pieszym na przejście przez jezdnię dopiero po upewnieniu się, że pojazdy się zatrzymały; zejść z przejścia dopiero po opuszczeniu jezdni przez pieszych.
Szkolenie osób, które przeprowadzają przez jezdnię odbywa się w Wojewódzkich Ośrodkach Ruchu Drogowego. Kurs trwa 15 godzin. Egzamin to test pisemny. Nie ma zwyczaju, by nowe agatki wdrażali do pracy na przejściach bardziej doświadczeni pracownicy.
Zarobki w tym fachu nie są imponujące. Mimo że jest to zajęcie bardzo stresujące, obciążone dużą odpowiedzialnością, agatka otrzymuje ok. 1100 złotych miesięcznie (razem z premią i wysługą lat). Zajęcia tego podejmują się najczęściej osoby bezrobotne i zbliżające się do emerytury. Na przejściach spotkać można ludzi reprezentujących wcześniej rozmaite zawody: tokarza, księgową, drukarza, siostrę PCK.
W Toruniu osoby nadzorujące przeprowadzanie dzieci i młodzieży przez jezdnię podlegają Wydziałowi Edukacji Urzędu Miasta. Jest ich 13 (w tym jedna na pół etatu). Stoją w pobliżu szkół (głównie podstawowych), wyłącznie tam, gdzie brakuje sygnalizacji świetlnej. W Bydgoszczy zespołem agatek kieruje Centrum Integracji Społecznej - podlega mu 41 przeprowadzaczy i jedna osoba koordynująca.