Kilku szefów najlepszych zespołów nie poddaje się. Chcą drugiego straniero w ekipie, bo tak ma być taniej.
<!** Image 2 align=right alt="Image 10674" >Polski Związek Motorowy w piątek postanowił, że w sezonie 2006 w drużynie ekstraligowej będzie mógł występować tylko jeden żużlowiec spoza naszego kraju. To decyzja niezgodna z wcześniejszym stanowiskiem szefów klubów z najwyższej klasy rozgrywkowej. Większość z nich (poza przedstawicielami Bydgoszczy, Torunia i Tarnowa) głosowała bowiem za możliwością startu dwóch obcokrajowców.
- Straniero jest tańszy niż lokalna gwiazda. Za przyjazd na mecz chce 1000 euro i 150 euro za punkt. Wcześniej oczekuje niespełna 20 tys. złotych opłaty reklamowej - przekonuje jeden z prezesów zespołu z północnej Polski. - A krajowy żużlowiec żąda około 300 tys. zł za podpis pod kontraktem. Potem „śpiewa” 1800 złotych za zdobyty punkt. W ciągu sezonu jego utrzymanie kosztuje 700-800 tys. złotych. Wielu na to nie stać, więc myślą o drugim obcokrajowcu w drużynie - dodaje.
Zwolennicy takiego rozwiązania mówią też, że zatrudnienie tylko jednego zagranicznego jeźdźca w składzie jest niezgodne z prawem Unii Europejskiej.
Potwierdza to Ministerstwo Sportu, które uważa, że zapis o limicie liczby zawodników zagranicznych w ligach żużlowych nie może dotyczyć obywateli Unii Europejskiej.
- Dwa lata temu zrezygnowano z drugiego obcokrajowca, bo mówiło się, że jest droższy od Polaka. Po dwóch latach jest na odwrót - wyjaśnia Leszek Tillinger, wiceprezes Bydgoskiego Towarzystwa Żużlowego Polonia. - Być może jakiś Węgier, Czech, Słoweniec czy mniej znany Szwed jest tańszy. Ale ktoś pokroju Karlssona czy Lorama kosztowałby nie mniej niż 450 tys. zł za sezon. Poza tym dziwi mnie, że władze PZM zajęły się tylko tą sprawą, nie interesując się resztą regulaminu - kontynuuje.
Przypomnijmy też, że od weekendu funkcjonuje nowa Główna Komisja Sportu Żużlowego. Tym razem w zaledwie pięcioosobowym składzie: Marek Karwan (przewodniczący), Robert Smoleń, Jan Chudzikowski, Stanisław Bazela i Jerzy Kaczmarek. Kontrowersyjna jest ostatnia postać. Kaczmarek jako przewodniczący Kolegium Sędziów miał, zdaniem kilku działaczy, dopuścić się rażących błędów w swojej działalności, jak i tolerować omyłki innych arbitrów.
- To kompromitacja. Powołano ludzi, wobec których było sporo pretensji - kończy oburzony Leszek Tillinger.