[break]
To nie filmowy horror, lecz... bydgoska rzeczywistość. Dochodzenie w sprawie uszkodzenia ciała czternastoletniego pacjenta przez ratownika medycznego Jacka M. prowadzi KP Śródmieście pod nadzorem prokuratury.
Do poturbowania chłopca miało dojść w karetce. Przesłuchano już świadków, w tym lekarzy i kierowcę karetki, który był świadkiem agresywnego zachowania kolegi wobec przewożonego do dziecięcego szpitala pacjenta.
U nastolatka stwierdzono liczne zasinienia i rozciętą wargę. O jego stanie najpierw powiadomili policję zaniepokojeni lekarze, potem doniesienie o pobiciu wnuka w karetce pogotowia złożyła opiekująca się nim babcia.
Szybka reakcja
- Zareagowaliśmy błyskawicznie i ratownik medyczny Jacek M. już u nas nie pracuje - słyszymy od Krzysztofa Tadrzaka, szefa Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Bydgoszczy.
Dyrektor nie kryje, że są dowody na drastyczne zachowanie M. i stąd decyzja o natychmiastowym zwolnieniu go z pracy. - Na szczęście, drugi ratownik i zarazem kierowca karetki zachował się jak należy i nie krył kolegi - zaznacza Tadrzak.
- Policjanci z KP Śródmieście zbierają dowody i przesłuchują świadków. Kluczowa dla stwierdzenia, czy doszło do uszkodzenia ciała chłopca i w jakim stopniu będzie opinia biegłego, który porówna stan dziecka przed zabraniem go do karetki, z obrażeniami, jakie stwierdzono po dowiezieniu go do Wojewódzkiego Szpitala Dziecięcego - informuje Przemysław Słomski z biura prasowego KWP.
Zwolnienie ratownika z pogotowia to rzadkość, ponieważ większość wybierających ten zawód pracuje z oddaniem i uczciwie.
- W ubiegłym roku na 50 tys. wyjazdów karetek pogotowia do pacjenta odnotowaliśmy... tylko
8 zasadnych skarg,
które zakończyły się postępowaniem dyscyplinarnym - informuje dyrektor WSPR i dodaje:
- Zdarza się, że czasem komuś puszczą nerwy, ale pracujemy nad tym, by takie wypadki się nie zdarzały.
W czerwcu puściły nerwy ratownikowi Maciejowi N. z karetki wezwanej przez 80-letnią Krystynę K., mieszkankę Solca Kujawskiego.
- Była 4 rano, mój 82 letni mąż ze świeżą raną po operacji guza jelita grubego wił się z bólu i momentami tracił świadomość, a ja czułam się bezradna, więc po raz pierwszy w życiu wezwałam do niego pogotowie - opowiada pani Krystyna, emerytowana polonistka. Poczuła się zażenowana, gdy jeden z ratowników, Maciej N., zaczął ją pouczać, że zamiast wzywać pogotowie powinna była skorzystać z pomocy lekarza rodzinnego lub punktu nocnej pomocy medycznej.
- Mówił do mnie podniesionym głosem i wielokrotnie powtarzał: „Czy pani to rozumie?”. Rozumiałam i było mi przykro, że powołany do ratowania ludzkiego życia człowiek tak się zachowuje - relacjonuje pani K. Była w szoku, gdy po tych pouczeniach ratownik spytał ją, co ma z mężem zrobić.
- Zawieźć do szpitala, powiedziałam i z bólem serca obserwowałam, jak zamiast znieść chorego na noszach, drugi z ratowników chwycił go pod ramię i sprowadzał ze schodów, a pan Maciej szedł obok i nie przyszło mu do głowy, by chorego chwycić za drugie ramię - wspomina kobieta. Napisała skargę do dyrektora Tadrzaka i właśnie dostała odpowiedź.
Irytacja uzasadniona
- Dyrektor pisze, że przeprowadzono postępowanie wyjaśniające - mówi pani Krystyna i cytuje fragment jego pisma: „Ratownik medyczny opisał przebieg interwencji podkreślając, że nie było jego intencją obrażanie kogokolwiek, a chcąc być dobrze zrozumianym użył podniesionego tonu informując, że lekarz rodzinny oraz nocna i świąteczna pomoc medyczna to są te miejsca, gdzie jest udzielana pomoc przewlekle chorym. Jednocześnie potwierdzono właściwe działania oraz decyzję o przeniesieniu pani męża do najbliższego szpitalnego oddziału ratunkowego”.
- Ja słowo „przeniesienie” traktuję dosłownie. Mogli mojego cierpiącego męża przenieść do karetki na noszach, ale woleli go zmusić do pokonania schodów na własnych nogach - komentuje pani K.
- Rozumiem poirytowanie tej pani i przeprosiłem ją za zachowanie ratownika, który został pouczony, że ma rozmawiać z pacjentami merytorycznie i nie stwarzać powodów do niepotrzebnych nieporozumień - informuje Krzysztof Tadrzak.
- Przeprosiny przyjęłam i cieszy mnie wcześniejsza deklaracja pogotowia, że ratownik N. dostanie inny rejon i już nie będzie jeździł do Solca - puentuje pani K.