Bydgoszczanin Andrzej Urbaniak i torunianin Witold Mikołaj Orcholski w miniony weekend wzięli udział VII Lodowym Maratonie Syberyjskim - na klasycznym dystansie 42,195 km.
<!** Image 2 alt="Image 168078" sub="Witold Mikołaj Orcholski (z lewej) i Andrzej Urbaniak prezentują medale, które otrzymali za ukończenie VII Lodowego Maratonu Syberyjskiego Fot. Jacek Smarz">Trasa wyznaczona była na zamarzniętym jeziorze Bajkał. Start początkowo zaplanowany był w miejscowości Tanhoi, ale kilka dni przed rozpoczęciem biegu... zasypał ją śnieg i organizatorzy byli zmuszeni do zmiany lokalizacji. Ostatecznie biegacze wystartowali z Pieremnoje, a meta wyznaczona była w Listvyance koło Irkucka.
Bydgosko-toruński duet za cel postawił sobie ukończenie biegu i udało się go zrealizować. Zajął dwudzieste miejsce (4 godz., 48 min i 23 s) - w biegu brało udział niemal 100 osób, a rywalizację ukończyło około siedemdziesięciu startujących.
- To jest coś wyjątkowego, że nam się udało - przyznał Witold Orcholski. - Jak mówią maratończycy, sam maraton jest podobno biegiem, który zdrowiu nie służy, ale przygotowanie do niego - już tak. Mogliśmy wspólnie przygotowywać się, rozmawiać, współpracować i organizować.
Minus dwadzieścia na starcie
Łatwo jednak nie było, co zważywszy na warunki, w jakich przyszło rywalizować biegaczom, nie jest zaskoczeniem.
<!** reklama>
- Na starcie było około minus dwudziestu stopni Celsjusza - zaznaczył Andrzej Urbaniak. - Z każdym kilometrem temperatura spadała. Wiatr wiał w zasadzie z każdego kierunku. Najgorsze było to, że podczas biegu człowiek nie wiedział, jak postawić nogę, co kryje się pod śniegiem. Biegliśmy po zaspach, koleinach, lodzie. Ja biegam maratony w czasie trzech godzin i dziesięciu minut, Witek podobnie. A tam pokonaliśmy trasę o godzinę i czterdzieści minut dłużej. To obrazuje, jaka była skala trudności. To trzeba pokonać i przeżyć, żeby zrozumieć, z czym mieliśmy do czynienia.
Warto jednak dodać, że niewiele brakowało i zawodnicy w ogóle nie polecieliby na Syberię.
Problemy przed wylotem
- Tydzień przed wylotem wszystko stanęło pod znakiem zapytania - mówił torunianin. - Miałem wykupioną wizę i bilety lotnicze i nagle odebrałem od Andrzeja telefon. W ogóle to ja chciałem do niego zadzwonić i powiedzieć, że podkręciłem sobie kostkę. Okazało się jednak, że Andrzej zadzwonił z informacją, że uszkodził sobie mięsień dwugłowy. Nasi rehabilitanci wykonali jednak fantastyczną pracę. To, co zazwyczaj leczy się przez około cztery tygodnie, u nas zajęło kilka dni. Tego właśnie się najbardziej baliśmy. Że mięśnie czy kostki w tych ekstremalnych warunkach puszczą i to nie pozwoli nam ukończyć biegu.
Dodatkowym utrudnieniem dla naszych zawodników była inna strefa czasowa (osiem godzin różnicy).
- Aklimatyzację przeprowadzaliśmy tylko tu na miejscu, dzięki chłodom i mrozom - dodał Orcholski. - Wstawaliśmy o czwartej rano, żeby przyzwyczaić organizm do innej strefy czasowej. Na miejscu przed startem mieliśmy tylko jeden dzień, żeby dostosować się do miejscowego powietrza i temperatury.
- Na pewno będziemy się starali jeszcze gdzieś wspólnie pobiec - zaznaczył biegający w barwach Zawiszy Bydgoszcz Urbaniak. - Najpierw musimy podleczyć kontuzje i dojść do normalności.
Na mecie na naszych zawodników czekała niespodzianka.
- W hotelu przygotowana była dla nas sauna - wyjaśnił bydgoszczanin. - Większość biegaczy, którzy ukończyli bieg mniej więcej w tym czasie co my, skorzystała z niej. A my wybraliśmy basenik z wodą o temperaturze pięciu stopni. Było tak przyjemnie, że aż nie chcieliśmy z niego wychodzić. Tak byliśmy przemarznięci.
Poszli na kompromis
- Ten start był dla nas niejako kompromisem - podkreślił reprezentant KM AZS UMK Marwitu Toruń. - Ja wolę krótsze dystanse, ale bardzo trudne. Andrzej z kolei preferuje dłuższe biegi, ale spokojniejsze. Próbowaliśmy znaleźć to, co będzie dla nas wspólne i trafiło właśnie na bieg po Bajkale.