Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pitawal bydgoski: „Ja chcę żyć...” błagał w sądzie zabójca dentystki z ul. Warmińskiego

Krzysztof Błażejewski
Krzysztof Błażejewski
Fot. Mariusz Kapala, zdj. ilustracyjne
Dla zdobycia alkoholu był gotów zrobić wszystko. Kradł, oszukiwał, aż wreszcie sięgnął po ciężkie narzędzie, by dokonać zbrodni.

Rodziny ofiary i zabójcy mieszkały w sąsiedztwie, w jednym domu przy ul. Warmińskiego i dobrze się znały. Pewnego lutowego dnia 1950 roku wydarzyła się jednak tragedia, która na zawsze na wzajemne stosunki położyła się głębokim cieniem. Cieniem dłuższym od łomu, który stał się narzędziem bezsensownej zbrodni.

Gabinet w kamienicy

Małżeństwo G. z trójką dzieci mieszkało przed wybuchem II wojny w dużym mieszkaniu w ładnej kamienicy przy ul. Gdańskiej. Po zajęciu Bydgoszczy przez Niemców rodzinę wysiedlono do dużo mniejszego lokalu w kamienicy przy ul. Warmińskiego. Tam zamieszkali drzwi w drzwi z rodziną W. - małżeństwo z dorastającą córką. W 1940 roku Niemcy aresztowali pana W. i słuch o nim zaginął. Podczas okupacji obie rodziny zaprzyjaźniły się i wzajemnie sobie pomagały.

Pewnego lutowego dnia 1950 roku wydarzyła się jednak tragedia, która na zawsze na wzajemne stosunki położyła się głębokim cieniem.

Córka państwa W. skończyła zaraz po wojnie w Warszawie studia medyczne i została dentystką. Wróciła do Bydgoszczy i otworzyła gabinet stomatologiczny, przeznaczając na niego jeden z pokojów mieszkania. Pacjentów przyjmowała dwa razy w tygodniu po południu.

Nałóg

Po wojnie najstarszy z synów małżonków G., Henryk, stał się dorosły i podjął pracę. Przez jakiś czas był wzorowym synem, wszystkie zarobione pieniądze oddawał rodzicom. Potem jednak w zakładzie poznał smak alkoholu. Po kilku miesiącach stał się on jego wielką namiętnością. Henryk zaczął coraz później wracać do domu, coraz mniej też przynosił pieniędzy, a w końcu zaczął przepijać wszystko, co zarobił.

Prośby, groźby i awantury nie skutkowały. Henryk pił coraz więcej i coraz częściej.

Ponieważ zaczęło mu brakować gotówki na alkohol, zaczął wynosić z domu przedmioty, które sprzedawał, aby mieć pieniądze na wódkę. Prośby, groźby i awantury nie skutkowały. Henryk pił coraz więcej i coraz częściej. Całkowicie porzucił pracę i wałęsał się już tylko od knajpy do knajpy.
W połowie lutego 1950 roku Henryk pił od rana. W południe wrócił do domu i wykorzystując chwilową nieobecność rodziców w domu, zabrał ze sobą zegarek ojca. Suma uzyskana z jego sprzedaży wystarczyła mu na picie do wieczora.

Z łomem w ręku

Kiedy Henryk wrócił do domu, nie został do niego wpuszczony. Noc spędził w piwnicy domu przy ul. Warmińskiego, a rano zaczął myśleć, jak zdobyć następne pieniądze na wódkę. Był zdeterminowany. W piwnicy między różnymi narzędziami znalazł ogromny, prawie dwumetrowy łom. Z nim w ręku wszedł po schodach do góry i zapukał do drzwi sąsiadów. Otworzyła mu dentystka. Kiedy Henryk wszedł do środka, podniósł łom do góry i bez słowa zaatakował kobietę. Kilka uderzeń w głowę spowodowało, że sąsiadka upadła na podłogę z rozbitą głową, obficie brocząc krwią. Wówczas napastnik spokojnie przeszukał całe mieszkanie. Wbrew oczekiwaniom, nie znalazł większej gotówki, tylko drobne pieniądze w portmonetce. Wówczas, zabierając jeszcze ze sobą kilka sztuk biżuterii znalezionej w szufladzie toaletki wyszedł, zostawiając ofiarę napaści na podłodze i kładąc obok niej niepotrzebny mu już teraz łom.

„Niczego nie pamiętam...”

Halinę W. znalazła dopiero parę godzin później, kiedy wróciła z pracy do domu, jej matka. Niestety, obrażenia okazały się poważne. Dziewczyna wkrótce po przewiezieniu jej do szpitala na Bielawkach zmarła. Powiadomiona o zdarzeniu milicja rozpoczęła poszukiwania Henryka G., stosunkowo szybko zakończone powodzeniem. Gdy go zatrzymano, był nieprzytomny z upojenia.
Podczas śledztwa przesłuchiwany Henryk G. nie przyznał się do zabójstwa. Twierdził, że absolutnie niczego nie pamięta, ponieważ był pijany.

Zdecydował młody wiek

Proces zabójcy rozpoczął się przed Sądem Wojewódzkim w Bydgoszczy w lipcu 1950 roku. Kiedy prokurator zażądał kary śmierci dla oskarżonego, obecna na sali jego rodzina zaczęła głośno lamentować i modlić się, podobnie zrobił Henryk. Sąd nakazał wyprowadzenie krewnych. Obrońca oskarżonego dowodził, że jest on człowiekiem chorym psychicznie i wnosił o skierowanie go na leczenie do zakładu zamkniętego. W swoim ostatnim słowie zabójca wykrztusił tylko „ja chcę żyć...”

Kiedy prokurator zażądał kary śmierci dla oskarżonego, obecna na sali jego rodzina zaczęła głośno lamentować i modlić się.

Po naradzie sąd stwierdził, że oskarżony jest człowiekiem zdrowym na umyśle i skazał Henryka G. na karę dożywotniego pozbawienia wolności. Jedyną okolicznością łagodzącą, dla której sąd nie orzekł kary śmierci, był młody wiek zabójcy.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Tanie linie trują! Ryanair i Wizz Air na czele

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera