Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

„Pianohooligan” chce być anty... [ROZMOWA]

Magda Jasińska
Adam Golec/materiały promocyjne artysty
„My, Polacy, uważamy muzyków zza oceanu za najlepszych. Swoją postawą próbuję udowodnić, że można działać inaczej”

W ramach cyklu „Zwierzenia przy muzyce” rozmowa z Piotrem Orzechowskim - „PIANOHOOLIGANEM” - 25-letnim pianistą i kompozytorem jazzowym, który niedawno wydał swoją drugą płytę „15 Studies for the Oberek”, z programem której wystąpił w Toruniu.

Pewnie wszyscy Pana o to pytają, skąd się wziął „Pianohooligan”?
Z Krakowa, chciałem zmienić coś na scenie muzycznej. Ten termin wymyśliło środowisko jazzowe. To z początku oznaczało pewien styl grania - interpretowania utworów. Ja to jednak inaczej rozumiem, chcę być trochę anty… w tym przypadku chodzi o te reguły gry, które zastałem, wchodząc w środowisko jazzowe i klasyczne. Nie chcę być odtwórczy. W jazzie mamy do czynienia z wzorcami. My, Polacy, uważamy muzyków zza oceanu za najlepszych, największych, za tych, którzy mogą wpływać na naszą muzykę. Swoją postawą próbuję udowodnić, że można działać inaczej. Można postawić niemal w pełni na swoje własne wnętrze.

Co nie znaczy, że nie ma Pan swoich wzorców, tylko się na nich nie wzoruje?
Tak, bo ta relacja mistrz - uczeń jest potrzebna, ale na końcu ten mistrz zostawia otwartą furtkę na własne ciągoty ucznia i to jest najważniejsze. Jestem przeciwnikiem takiego twierdzenia, że tradycja niczego nie potrafi nauczyć. Wręcz przeciwnie, bardzo wiele może nauczyć, ale nie możemy się na nią zamykać.

Kto był Pana pierwszym wzorcem?
To byli pianiści jazzowi, choć tak naprawdę pierwszym wzorcem był Jaco Pastorius - to basista jazzowy - i grupa Weather Report. Czyli zacząłem właściwie z dziwnej strony, nie przerabiałem historii jazzu od samego początku, tak jak to robiłem w klasyce. Zacząłem od fusion, przeszedłem przez hard bop, aż doszedłem do jazzu lat 40.-50., który został do teraz dla mnie najjaśniejszym, najważniejszym punktem, do którego się cały czas odwołuję. Wszystko, co się stało później, odbieram jako przeróbki indywidualne tego pierwszego zamysłu. Chcę zgłębić tradycję i dodać coś od siebie.

Jak wyglądała Pana droga muzyczna, w którym momencie stwierdził Pan, że zostawi klasykę i zajmie się jazzem?
Miałem cały czas wahania między dwoma biegunami. Mój tata bardziej nawiał mnie do jazzu, wymarzył sobie, że będę pianistą jazzowym, a mama zawsze chciała, żebym był pianistą klasycznym. Teraz właściwie spełniam te dwa pobożne życzenia moich rodziców, robiąc to, co robię. Z jednej strony, nawiązuję do tradycji klasycznej, czyli do harmonii i formy, czerpię z muzyki klasycznej, ale oczywiście realizuję tę ideę jazzową, którą wciąż staram się zrozumieć. Wydaje mi się, że intuicyjnie dobrze odbieram ten gatunek, ale chcę też rozumowo do tego podejść.

Jeździł Pan na warsztaty jazzowe - takie były początki?
Tak, jeździłem, najpierw były Puławy, potem Chodzież. Wtedy zobaczyłem ten cały przemysł nauczania. Jedynym co mnie raziło, to to, że amerykańscy muzycy byli przedstawiani jako bóstwa, od których nie warto odchodzić. To miał być ostateczny wzorzec - czego ja nie rozumiem. Nie uważam, że to jest dobre podejście. Nie należy kopiować, trzeba zrozumieć istotę jazzu, to jest ważne. Wtedy samemu można tworzyć.

A jednak wybrał Pan Berklee College of Music. Czego się Pan tam nauczył? Wolności w tworzeniu?
Wolności twórczej nawet trochę przesadnej, bo nastawionej na samowolkę. Ci, którzy coś już w sobie odszukali i mają sprecyzowaną wizję tego, co chcą robić, to tam w Walencji się odnaleźli. Dla mnie to było bardzo inspirujące i każdemu polecam te studia właśnie w Walencji.

Czy Pan jest maniakalnym muzykiem, ćwiczącym godzinami?
To zależy, czy mam coś do wyrażenia. To u mnie się dzieje falami. Czasami wolę zgłębić swoje wnętrze, jakoś je zasilić, żeby mieć coś do powiedzenia, wtedy fortepian jest tylko narzędziem. Uważam, że najpierw trzeba kształcić swoje wnętrze i tu muszę powiedzieć, że polskie środowisko jazzowe ma w tym względzie sporo do nadrobienia, ja też.

Jak wyglądała przygoda z muzyką Krzysztofa Pendereckiego. Wybrał Pan na pierwszą płytę jego młodzieńcze kompozycje.
Spotkałem się z Krzysztofem Pendereckim przed nagraniem płyty. Pokazałem mu swoją wizję - opowiadałem o muzyce, to był dopiero pomysł w zarodku. Później, jak już nagrałem materiał w Szwajcarii, posłuchaliśmy go razem i chyba profesor był zadowolony.

Nie bał się Pan, jak to odbierze?
Strach to mało powiedziane, ja byłem przerażony tym, że Krzysztofowi Pendereckiemu się nie spodoba, aczkolwiek w głębi duszy wiedziałem, że postępuję szczerze wobec tej muzyki. Zgłębiam ją i staram się wyczuć intencje kompozytora, zmieniam ją, ale tak, aby zachować przekaz.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!