Gdy zwykle zamknięty punkt w centrum miasta zaczyna sprzedaż, ustawia się pod nim długa kolejka chętnych na dopalacze.
Kiedy wszyscy już niemal zapomnieli o dopalaczowej aferze, w Bydgoszczy działa sklep, którego właściciele niewiele robią sobie z zakazów i przepisów prawa.
- Od czasu, gdy główny inspektor sanitarny w 2010 roku rozpoczął działania skierowane przeciw wprowadzaniu do obrotu tzw. dopalaczy, mieliśmy w Bydgoszczy spokój - mówi Renata Zborowska-Dobosz, rzecznik Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Bydgoszczy.
<!** reklama>
Jednak do czasu. Bo w Bydgoszczy nadal dopalacze kupić można, dystrybuuje je u nas firma z Pabianic. - Na ulicy Śniadeckich funkcjonuje punkt, który sprzedaje dopalacze. Walczymy z nim na wszelkie sposoby, na razie jednak z niewielkim rezultatem - mówi rzecznik sanepidu.
Właściciele sklepu otwierają go w tylko sobie i klientom znanym czasie. Może być to piątkowe popołudnie (wtedy sporo młodzieży chce zaopatrzyć się w pozwalający na odlot towar), w sobotę rano, czy niedzielną noc.
Szybka akcja
- Punkt otwierany jest na bardzo krótko i potem zamykany - mówi Renata Zborowska-Dobosz. - Jesteśmy tam codziennie, czasem uda się zakwestionować pewne partie towaru i oddać je do analizy.
Sklepu zamknąć jednak nie można. Dlaczego? Bo właściciel prowadzi pod tym adresem kilka firm, z których tylko jedna w danym czasie sprzedaje dopalacze. Jeśli nawet wpadnie, całego sklepu nie można zamknąć, bo formalnie uniemożliwiłoby to działanie innych firm w tym miejscu. Nawet gdy sanepid pobierze próbki i rozpoczyna działania administracyjne, pełnomocnicy właścicieli rozpoczynają prawną batalię i odwołania (te trafiają do Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej). Tylko od stycznia wydano 15 decyzji w sprawie punktu na Śniadeckich, a przedsiębiorca 11 razy się od nich odwoływał. Nawet gdy uda się ostatecznie zamknąć punkt, ten przenosi się w inne miejsce i znowu rozpoczyna sprzedaż.
- W części próbek odkryliśmy zakazane substancje, nie ma wątpliwości, że mogą mieć wpływ na zdrowie - mówi Renata Zborowska-Dobosz.
Policja nie wydaje się być zainteresowana tym faktem.
- Dopalacze nie podlegają ustawie o przeciwdziałaniu narkomanii, ale ustawie o bezpieczeństwie żywności i żywienia. Dlatego główną instytucją interweniującą jest w tym przypadku inspekcja sanitarna, a nie policja - mówi kom. Monika Chlebicz, rzeczniczka Komendy Wojewódzkiej Policji w Bydgoszczy.
To nie narkotyki
- Kiedyś odebraliśmy zgłoszenie, że w bydgoskim sklepie z dopalaczami znajdują się narkotyki. Podjęto interwencję, ale narkotyków tam nie znaleziono - zapewnia rzecznik. Ciekawe, problemu z dopalaczami nie zauważył wojewódzki sanepid, który w corocznym raporcie „Stan bezpieczeństwa sanitarnego Województwa kujawsko-pomorskiego” nie zająknął się słowem o tym niebezpieczeństwie, choć przypadki sprzedaży dopalaczy miały miejsce nie tylko w Bydgoszczy.
- Informacje nie znalazły się w raporcie z uwagi na brak uregulowań prawnych, odnoszących się do kwestii pojawiających się podejrzeń zatruć wprowadzonymi do obrotu środkami psychoaktywnymi oraz na fakt, iż o niebezpiecznych związkach można mówić dopiero po wykonaniu wielu badań pobranych prób - wyjaśnia Agnieszka Podleśna, rzecznik WSSE w Bydgoszczy.
Do zamknięcia sklepu droga daleka. - Ze względu na złożoność spraw oraz toczące się postępowania trudno mówić o ich zakończeniu. Sprawy są w toku - mówi rzecznik.