https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Paranoja zaczyna się po licytacji

Małgorzata Oberlan
Barbara i Wojciech Sarneccy kupili mieszkanie na licytacji komorniczej. Szczęśliwi czuli się najwyżej miesiąc. Dziś, po dwóch latach, odpowiadają przed sądem za... zajęcie własnego mieszkania. Płaczą, płacą raty kredytu i modlą się o mądrość Temidy.

Barbara i Wojciech Sarneccy kupili mieszkanie na licytacji komorniczej. Szczęśliwi czuli się najwyżej miesiąc. Dziś, po dwóch latach, odpowiadają przed sądem za... zajęcie własnego mieszkania. Płaczą, płacą raty kredytu i modlą się o mądrość Temidy.

<!** Image 2 align=none alt="Image 181063" sub="Barbara Sarnecka (na zdjęciu z mężem Wojciechem): - Pragnę ostrzec wszystkich, by przed przystąpieniem do licytacji mieszkania pięć razy się zastanowili i dwadzieścia pięć razy skonsultowali z prawnikami. /fot. Grzegorz Olkowski">- Obiecaliśmy sobie, że nie weźmiemy udziału w licytacji, jeśli właścicielem będzie osoba niepełnosprawna, rodzina z małym dzieckiem albo ludzie, którzy nie mają gdzie mieszkać. Po pierwsze, dlatego, by móc sobie w przyszłości spokojnie spojrzeć w twarz. Po drugie, by nie wejść w problemy - wspomina początek 2009 roku Barbara Sarnecka.

<!** reklama>To mieszkanie spełniało ich oczekiwania. Przestronne, trzypokojowe „M” przy ul. Reja w Toruniu. Właścicielka, pani Elwira, popadła w długi. Była jednak sprawna, nie była matką malucha. I, co istotne, miała drugie lokum. 2 marca 2009 roku Sarneccy przystąpili do licytacji, ogłoszonej przez Sąd Rejonowy w Toruniu. Wygrali z kwotą 145 tysięcy złotych.

Traktowani jak hieny

Zgodnie z przepisami, od razu zapłacili sądowi 18,5 tysiąca złotych. 20 maja sąd dokonał tak zwanego przybicia własności nieruchomości. Postanowienie uprawomocniło się w październiku. Do 4 grudnia, zgodnie z sądowym zaleceniem, Sarneccy wpłacili całość należnej sumy za mieszkanie. Oczywiście, wzięli kredyt. 11 grudnia, na rozprawie w XI Wydziale Cywilnym Sądu Rejonowego doszło do przysądzenia prawa własności lokalu Barbarze Sarneckiej. Uprawomocniło się ono 12 marca 2010 roku. Wcześniej pani Elwira składała zażalenia na wynik licytacji, ale Sąd Okręgowy w Toruniu je oddalił.

- Już te sprawy proceduralne trwały dla nas zbyt długo, ale nie mieliśmy odwrotu. Niestety, zewsząd odbieraliśmy sygnały, że do kupionego od sądu mieszkania... nie wejdziemy - pani Barbarze załamuje się głos. - Takie słowa usłyszałam nawet w sądzie, gdzie traktowani byliśmy dosłownie jak jakieś hieny. Zamiast pomocy, porad, jak załatwiać poszczególne sprawy, natrafialiśmy na mur i jawną niechęć. A już szczytem była dla mnie sprawa konta.

Chodzi o numer konta w Kredyt Banku, na które Sarneccy mieli wpłacić w grudniu 2009 roku pieniądze za wylicytowany lokal. Na piśmie z sądu, podpisanym przez sekretarza, przystawiono im pieczątkę z numerem. Jak się okazało w banku - niewłaściwym. Wpłata okazałaby się niemożliwa. - Na szczęście pracownice z banku odnalazły poprawny numer konta. Do dziś jednak ta sprawa nie daje mi spokoju. Wtedy liczyła się każda godzina. Gdybyśmy nie dokonali przelewu w terminie, mieszkanie by nam przepadło - podkreśla pani Barbara. - Mam wrażenie, że utrudniano nam finalizację transakcji.

Prędzej wysadzę w powietrze

W marcu 2010 roku, gdy Sarnowscy wreszcie trzymali w ręku uprawomocnioną decyzją o przysądzeniu prawa własności, postanowili wejść do swojego mieszkania. Zastali w nim studentki, którym pani Elwira wynajmowała lokum.

- Dziewczyny zostały poinformowane przez byłą właścicielkę, że „cała ta licytacja to jedno wielkie nieporozumienie”, a my jesteśmy oszustami mieszkaniowymi - wspominają Sarneccy. - Udało nam się jednak wyjaśnić sprawę. Zgodziliśmy się też, by studentki mieszkały do końca kwietnia. Tak, jak były umówione z panią Elwirą.

Próby kontaktu z ekswłaścicielką kończyły się niepowodzeniem. Gdy Sarneccy pojechali do drugiego mieszkania, zastali jej męża. - Na słowa „po licytacji” zareagował jak wściekły. Wykrzyczał nam w twarz, że żadnego mieszkania nie dostaniemy, że prędzej wysadzi je w powietrze - relacjonuje pani Barbara.

Sarneccy poczuli się zagrożeni i zgłosili to w Komisariacie Policji Toruń Śródmieście. Ten jednak sprawę umorzył. 31 marca wysłali ekswłaścicielce list polecony, w którym wzywali do opuszczenia i opróżnienia mieszkania. Odebrała go dopiero 16 kwietnia.

Komornik: wywieźcie meble

Do mieszkania weszli na dobre, gdy opuściły je studentki. W roli świadków wystąpiły sąsiadki. Nie wiedzieli, co zrobić z meblami pani Elwiry. Za radą prawnika wysłali jej list z nakazem zabrania sprzętów w określonym terminie. Nie poskutkowało.

- Komornik poradził nam meble wywieźć. Tak zrobiliśmy. Mąż opłacił transport i wynajem magazynu w podtoruńskiej wsi. Do dziś zobowiązany jest ich strzec jak dozorca - dodaje Barbara Sarnecka.

Nowi właściciele zabrali się za remont, przy okazji którego wymienili też drzwi wejściowe. Nie zmieniło to faktu, że i do tych drzwi nadal pukali wierzyciele pani Elwiry. „Niech pani odda wreszcie pieniądze!” - żądali. Sarneccy cierpliwie każdemu tłumaczyli, kim są i że z długami nie mają nic wspólnego.

Dodatkowym kłopotem okazało się wymeldowanie z mieszkania męża i syna pani Elwiry. Ona sama zameldowana jest w nim do dziś i Sarneccy są bezradni.

Samowolna eksmisja?

W lutym tego roku Sarneccy doznali prawdziwego szoku. Doręczono im pozew „o ochronę naruszonego posiadania” (art. 344 Kodeksu cywilnego). Jak się okazało, pani Elwira zarzuca im, że w marcu 2010 roku wykonali eksmisję na własną rękę, uniemożliwili jej wejście do mieszkania, zabrali i wywieźli w nieznane miejsce meble. W pozwie wzywa ich do zwrotu mieszkania.

„Przedstawione postanowienie przysądzenia nie jest tym samym tytułem, co tytuł eksmisji” - podnosi w pozwie pani Elwira. Wskazuje, że samowolnie i wbrew określonym prawnie procedurom Sarneccy wyrzucili ją z lokalu. Tymczasem, jak pisze w uzasadnieniu pozwu, „w tym okresie nie miała żadnych środków pozwalających jej na bieżące utrzymanie. Posiadała status osoby bezrobotnej i była na zwolnieniu lekarskim. (...) To elementy, które wykazywały niemożność wykonania eksmisji na bruk”.

Sarneccy przedstawili sądowi i prawomocną decyzję o przysądzeniu prawa do lokalu, i pismo z 31 marca 2010 roku, w którym wzywają kobietę do opuszczenia i opróżnienia mieszkania. Dodali też, że wielokrotnie do niej dzwonili i wysyłali esemesy.

- Wnoszę o oddalenie dowodu z tego pisma. List został mi doręczony 16 kwietnia, czyli po dokonaniu eksmisji na własną rękę - odpowiedziała pani Elwira. Za żaden dowód uznaje też ślady po telefonicznych połączeniach i esemesach. Dlaczego? Bo, jak dowodzi, nie świadczą one przecież o tym, że komórka... była w jej posiadaniu.

Na silnych środkach

Sarneccy i pani Elwira już raz spotkali się w sądzie. - Wydawało mi się, że była zdziwiona naszą obecnością. Powiedziała, że jest pod wpływem silnych środków, bo leczy się psychiatrycznie. Poprosiła o adwokata z urzędu i, jak się okazało, ma do niego prawo. My nie, bo jeszcze nie leczymy się u psychiatry. Ale wszystko do czasu... - z przekąsem mówi Barabara Sarnecka.

Gdy ekswłaścicielka mieszkania opuściła sąd, siadła za kierownicą auta. Porażony tym widokiem Wojciech Sarnecki (usłyszał przecież wcześniej, że kobieta jest pod wpływem silnych leków!) wyjął komórkę i zdążył zrobić jej zdjęcie. Już pożałował, bo pani Elwira zgłosiła policji, że fotografował ją bez jej zgody. Skończyło się na pouczeniu przez policjanta

Sądowi (sprawa toczy się w I Wydziale Cywilnym Sądu Rejonowego w Toruniu) dokumenty i tłumaczenia Sarneckich nie wystarczyły. Za kilka dni odbędzie się rozprawa, na której zeznawać będą sąsiedzi i studentki.

Sarneccy muszą udowodnić, że kontaktowali się z panią Elwirą w sprawie opuszczenia mieszkania, zaopiekowali się jej meblami i nie wyrzucili ani jej, ani ich na bruk. Czy im się uda?

- Gdybym mogła cofnąć czas, nigdy nie przystąpilibyśmy do tej licytacji. Chcę też naszą historią ostrzec wszystkich, by przed takim krokiem pięć razy się zastanowili i dwadzieścia pięć razy skonsultowali się z prawnikami. Dziś nasza sytuacja jest taka: kupiliśmy mieszkanie od sądu, spłacamy raty kredytu za nie i żyjemy w strachu, że dokładnie ten sam sąd każe nam je opuścić - podsumowuje Barbara Sarnecka. - Naiwnie wierzyłam w to, że jeśli już kupuję coś od sądu, to jest to zakup najpewniejszy pod słońcem!

* * *

Czy sąd weźmie pod uwagę to, że pani Elwira nie mieszkała w zlicytowanym mieszkaniu? Czy da się przekonać, że nie można eksmitować na bruk kogoś, kto dysponuje drugim lokum? Sarneccy modlą się o to codziennie.

PS Imię byłej właścicielki mieszkania zostało zmienione.


Wady mieszkania nabytego w licytacji

„W przypadku większości mieszkań, wystawianych podczas licytacji, dawny właściciel wciąż zajmuje licytowany lokal. Zgodnie z prawem, nie można wyrzucić go na bruk. Niezbędne jest uruchomienie postępowania sądowego o tak zwaną eksmisję. W jej wyniku trzeba będzie zapewnić lokatorowi inny lokal lub czekać na przydział takowego przez gminę.

Praktyka pokazuje, że tego typu sprawy ciągną się latami. Pojawia się jednak światełko w tunelu. Można domagać się od gminy odszkodowania za niedostarczenie lokatorowi lokalu socjalnego lub tymczasowego. Tę drugą zależność potwierdził 21 stycznia 2011 roku Sąd Najwyższy” - pisze analityk Bartosz Turek, ekspert portalu Wieszjak.pl.

Innym istotnym problemem jest wymóg zapłaty całej kwoty w ciągu dwóch tygodni od uprawomocnienia się przybicia, które kończy licytację. Prawo zezwala na wydłużenie tego terminu, ale nie dłużej niż o miesiąc. Na załatwienie kredytu jest to za mało czasu.

__

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Biznes

Komentarze 12

Komentowanie zostało tymczasowo wyłączone.

Podaj powód zgłoszenia

M
Mk
Licytacja to bardzo często zmowa komornika i rzeczoznawcy, który zaniża cene aby pogrążyć dłużnika pozbawiając go na koniec połowy wartości nieruchomości. Trudno się dziwć, że dłużnik jest wkurzony i robi wszystko żeby do tego nie dopuścić. Grabież w biały dzień! Komornik powienien być jak kiedyś pracownikiem sądu a nie prowizyjnym hieną działającym na pograniczu prawa.
k
krys
Ciekawe jakby ten dłużnik Tobie wisiał pieniądze czy to samo byś mówiła .. Ciebie oszukał mieszkał sobie jeździł samochodami a był Ci winy załużmy 100 tys to takie samo miałabyś podejście ... powinno się brać za mordę tych sku...ów i tyle a cwaniaki zrobili sobie z tego sposób na życie i jeszcze jaką mają ochronę ...
K
Kupiec
Sprawiedliwość powinna pozwalać, by jeszcze nakopac w tyłek dłużników. Nie jakieś tam ochrony lokatorów, cwaniaczków. Poza kilkoma przypadkami nie zlicytowano nikogo "niewinnie".
a
anna
i bardzo dobrze , krzywda ludzka zawsze wychodzi bokiem, szczególnie jak kupujemy od komornika obojętnie jakie długi, na krzywdzie ludzkiej nie robi się interesów
M
Magda
Widać kobieta była winna pieniądze bo okradała lub nie spłacała swoich zobowiązań. Za nic jej mieszkania nie zlicytowano
x
xy
Ja bym nigdy nie kupiła na licytacji czyjegoś mieszkania, czułabym sie złodziejką, że okradam kogoś, jeśli sie ktoś decyduje na mieszkanie to kupuj od kogoś ale nie od komornika czy sądu na licytacji. Pamiętaj wyrzucasz kogoś na bruk karma powracała zła do ciebie podwójnie.
k
krzesło
i dobrze
w
wacek
bzdury piszesz
S
Seba
Hieną w tym przypadku jest tylko kobieta niepłacąca swoich zobowiązań w terminie i niszcząca później życie prawowitych właścicieli.
S
Seb77
A ja myślę ,że bardzo im dobrze bo to zwykłe hieny.
a
autor_widmo
dokładnie tak, nie kupuje sie do mieszkania ale na wynajem dłuznikowi :) "Można domagać się od gminy odszkodowania za niedostarczenie lokatorowi lokalu socjalnego lub tymczasowego." kwota rynkowa i po kłopocie, nawet nei trzeba remoentu robić :) miasto płaci...
M
Mic70
witam.nie ma takiej mozliwości aby sąd przywrócił posiadanie ,ponieważ jest to jedna z sytuacji która wyłacza ochrone posesoryjną .jest jeszcze jedna metoda sprzedać mieszkanie i po kłopocie .wtedy tez sąd nic nie może przywrócić .
Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski