Plaże w Turcji i Tunezji czekają. Zaledwie o trzy godziny lotu stąd. No chyba, że zdarzy się coś niezwykłego.
<!** Image 3 align=right alt="Image 127502" sub="Bydgoskie lotnisko nie jest przyjazne pasażerom, dlatego wiele osób woli dojechać do innego miasta i z niego wylecieć Fot. Piotr Schutta">Jak w ubiegłym roku, gdy kilkuset turystów utknęło w ciasnej sali odlotów, bo linie lotnicze „zapomniały” uregulować dług za paliwo.
- To był samolot z Egiptu. Nie chcieli im u nas wlać paliwa, póki nie uregulują długów - opowiada ochroniarz z bydgoskiego lotniska. Służba Ochrony Lotniska ma dzisiaj sporo roboty, bo w środy wylatują cztery czartery do Turcji i jeden do Tunisu. Niedawno jeden z samolotów miał opóźnienie - pasażerowie spędzili na bydgoskim lotnisku 7 godzin.
Sytuacja z egipskim długiem ujawniła się nagle - jak opowiadają ochroniarze - zaskakując nie tylko kapitana, ale przede wszystkim turystów, którzy byli już po odprawie. Czekali w niewielkiej sali odlotów. Zostali w niej uwięzieni na kilka godzin, mając do dyspozycji tylko ubikację i skromnie zaopatrzony barek o nieskromnych cenach.
- Nie można już stamtąd wyjść. Ludzie wychodzili z siebie - opowiada postawny ochroniarz. Nie miał wtedy służby, ale zna wszystkie szczegóły od kolegów. Takich emocji się nie zapomina, zwłaszcza, że - oprócz złości pasażerów - wydarzyło się coś jeszcze.
<!** reklama>Mianowicie, kiedy wybiło południe kapitan wyszedł na płytę lotniska, rozejrzał się, jakby czegoś szukał, następnie rozłożył kocyk i klękając z głową w kierunku Mekki, rozpoczął modlitwę.
Najgorzej mają dzieci
Przed terminalem zjeżdżają się taksówki i samochody prywatne. Zdziwionych kierowców witają otwarte bramki płatnego parkingu. Od kilku miesięcy można parkować za darmo, ponieważ zarząd portu nie wyłonił jeszcze nowego dzierżawcy.
- To fajnie, tylko że parking jest za mały. Odkąd zrobił się darmowy, wszyscy tu parkują - zauważa mężczyzna, który przywiózł przed chwilą rodzinę.
<!** Image 4 align=right alt="Image 127502" sub="Dzieci nie lubią czekać, ale pracownicy lotnisk rzadko o nich myślą Fot. Piotr Schutta">Za chwilę wylądują dwa samoloty czarterowe z Turcji, niemal jeden po drugim. Godzinę później ruszą z powrotem pełne turystów z naszego regionu. Turyści są już po odprawie. Jeszcze nie wyszli na płytę. Czekają w sali odlotów - 300 osób, w tym małe dzieci, ciśnie się w pomieszczeniu, w którym można sobie wyobrazić najwyżej setkę ludzi, a i to z trudem. W punktach handlowych na lotnisku zapala się światło. Ożywa kawiarenka z kawą za 6 złotych i minipizzą za 7,50. Otwierają się drzwi dwóch kiosków.
W ubiegłym roku pasażerowie opóźnionego lotu do Tunezji utknęli w bydgoskim Porcie Lotniczym na 9 godzin. Była noc. Barek zamknięty (i tak zabrakłoby w nim jedzenia dla ponad 100 osób), głucho, pusto. Dostali po wafelku i napój.
- Właśnie z takich powodów niektórzy turyści rezygnują z wylotów z Bydgoszczy. Małe dzieci muszą stać w kolejkach, nie ma gdzie wymienić waluty, hala odlotów ciasna, bar zamknięty - mówi przedstawiciel jednego z biur turystycznych, wykupujących czartery z bydgoskiego lotniska.
- Jak nie ma ruchu, to jadę do domu. Mieszkam w Fordonie. Nie ma sensu siedzieć, jak nikt nie przyjdzie. Gdyby nie te wakacyjne czartery, to w ogóle byłoby kiepsko - opowiada kobieta z kiosku. Czasem klienci odchodzą z kwitkiem, bo nie mają złotówek, a obcej waluty kiosk nie przyjmuje. - Ludzie narzekają, że kantor zamknięty. Nawet biletu na autobus nie kupią, bo kierowca funtów nie przyjmie. Są skazani na taksówkę- wspomina kobieta.
Wszystko pozamykane
Kantor wymiany walut jest na poczcie, ale poczta zamknięta jest od dwóch tygodni. W środku ciemno, na drzwiach kartka, że nieczynne z powodu choroby i że przerwa urlopowa do końca lipca. Gdyby ktoś potrzebował akurat wymienić złotówki na euro lub odwrotnie - porażka.
To samo z tarasem widokowym. Zamknięty od początku roku. Pracownicy lotniska mówią, że była inspekcja. Inspektorzy stwierdzili, że taras jest za blisko wyjścia dla pasażerów i jeśli ma być czynny, to powinien zostać oszklony. Dla bezpieczeństwa. Do oszklenia nie doszło, prościej było zamknąć.
Samoloty Sun Express i Corendon Airlines są już na płycie i szykują się do odlotu. Z paliwem tym razem problemów nie było. Jadą walizki, pasażerowie wdrapują się po trapie.
Marek z Bydgoszczy, z nosem przy szybie (bo taras zamknięty) i komórką przy uchu (rodzina na Miedzyniu będzie obserwowała przelot samolotu) czeka na odlot. W środku jest jego starsza córka.
- Tam chociaż pogoda jest pewna. Wróciliśmy wczoraj z Kołobrzegu. Tylko przez trzy dni było słońce - mówi mężczyzna. Nie ukrywa, że trochę się denerwuje. - Wiadomo, ptakami nie jesteśmy. Przy lądowaniu będzie nimi kołysało. Nie zapomnę tego, jak przy schodzeniu wpadliśmy w turbulencje, a stewardesa wyjęła Koran i zaczęła się modlić. Dziwnie mi się zrobiło.
Samolot rozpoczął kołowanie. Mężczyzna melduje do telefonu: - Już ruszyli.
Tymczasem ci, którzy przed chwilą opuścili samolot, odprężeni i opaleni śródziemnomorskim słońcem, nie mogą zakończyć podróży, bo taśma podająca bagaże odmówiła posłuszeństwa i ani drgnie. Turyści są zmęczeni i niewyspani, spieszy im się do domów. - Panie, karuzela się zacięła, zrób pan coś - krzyczy siwowłosy mężczyzna na widok szefa ochroniarzy.
- Spokojnie, nasz człowiek już to sprawdził, wszystko jest w porządku - uspokaja ochroniarz.
12-letni Szymon z Koronowa wpada w objęcia taty i mamy. Spędził nad Morzem Śródziemnym z dziadkami dwa tygodnie. Tam było fajnie, latał na spadochronie za motorówką. Ale w samolocie było słabo.
- Stewardesy się nie uśmiechały i nie było darmowego jedzenia i napojów - narzeka chłopiec. Przez prawie trzy godziny spał.
Takie usterki się zdarzają
Babcia jeszcze nie wyszła z hali przylotów. Pokazuje się na chwilę rodzinie i z rozłożonymi bezradnie rękami woła: - Nie mamy walizki, popsuło się coś i nie wydaje.
- Takie usterki się zdarzają, ale obsługa zamiast pomóc, chodzi i myśli. Pasażerowie sami bagaże wyciągają - jeszcze w samolocie Józef Modrzejewski z Włocławka pełen był urlopowego spokoju. Bałagan na lotnisku w Bydgoszczy wytrącił go z równowagi, ale tylko na chwilę.
- W Łodzi, gdzie mieliśmy międzylądowanie, przeżyłem szok termiczny. Temperatura czternaście stopni, a w Turcji o tej samej porze dnia dwadzieścia osiem w cieniu - uśmiecha się mężczyzna.
Po blisko godzinnej walce z taśmą awaria zostaje usunięta. Nic wielkiego. Wszystkiemu winny był misiek. - Pluszowa maskotka wypadła z walizki i dostała się pod rolki. Jak jeden segment taśmy stanie, to pozostałe zatrzymują się automatycznie. Na monitorach nie było tego widać. Dopiero nasz pracownik musiał wejść pod taśmę. Oprócz maskotki, był chyba jeszcze jakiś szalik - mówi człowiek z ochrony portu.
Lot do Tunisu, który miał się odbyć dwie godziny później, został odwołany. Nasz reporter próbował się czegoś dowiedzieć w informacji lotniskowej. Pewna siebie blondynka odesłała go najpierw do biura podróży, a później do kierownictwa portu, od którego otrzymaliśmy jedynie nieaktualny rozkład rejsów czarterowych.