Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

- Pani nie stała w tej kolejce - komentuje Ewa Czarnowska-Woźniak

Ewa Czarnowska-Woźniak
Ewa Czarnowska-Woźniak
System kolejkowy wprowadzony w poradni ortopedycznej "Jurasza". Jeśli się przyjmie, przeniesiony zostanie do innych poradni
System kolejkowy wprowadzony w poradni ortopedycznej "Jurasza". Jeśli się przyjmie, przeniesiony zostanie do innych poradni Fot. Archiwum/A.Wojtasiewicz
Bydgoskie placówki służby zdrowia rewolucjonizują system obsługi pacjenta. Skutecznie?

Patent jest taki (kto musiał korzystać z poradni ortopedycznych, zrozumie): zarejestrowany do specjalisty z chorą nogą czy ręką ustawia się w kolejce ustalonej przez maszynę wydającą numerki. Jeśli lekarz zdecyduje się wysłać pacjenta na prześwietlenie, maszyna przywróci go po wszystkim do kolejki przed gabinetem lekarskim na właściwe miejsce. I prześwietlone ręka czy noga nie będą włóczone z lewej do prawej, a ich nieszczęsny właściciel nie będzie musiał się tłumaczyć, że już tu koczuje kilka godzin i niemądre byłoby albo zamykanie peletonu, albo prezentacja siłowych rozwiązań przy próbie wdarcia się do gabinetu.

To Cię może zainteresować

Taki patent wymyślili właśnie w Szpitalu Uniwersyteckim nr 1 im. Jurasza w Bydgoszczy i trzymam kciuki, by zdał egzamin. Przede wszystkim dla dobra pacjentów, bo o ich lepsze samopoczucie i zadowolenie chodzi najbardziej. Niemal każdy z nas zna przecież to kolejkowe piekło przychodniane. Specyficzne, bo to wszak miejsce, do którego nikt z nas nie przychodzi z własnej woli. Mało tego, niemal zawsze te wizyty łączą się z bólem, strachem, zdenerwowaniem. Zła organizacja, złe nią zarządzanie, dodatkowo rozsypują tych kolejkowiczów.
Dawniej wiele czasu spędziłam na korytarzach polikliniki Centrum Onkologii i do dziś wspominam to z drżeniem. Najlepszy szpital w Polsce przyciągał do Bydgoszczy tysiące pacjentów dosłownie z całego kraju. Chorych na nowotwory lub dopiero diagnozowanych w ich kierunku. Zawsze śmiertelnie przestraszonych, często niewiarygodnie obolałych i pokiereszowanych. Po wielogodzinnych podróżach do Mekki medycyny. I tam w dawnych czasach wrzuconych na ciasne korytarze przed gabinety zmieniających się losowo lekarzy, bo taka zasada wtedy obowiązywała...

Kłótnie („pani tu nie stała”, „my czekamy już od 6.00”) i płacze były na porządku dziennym, a przecież najważniejsza część dramatu zaczynała się dopiero po wejściu za próg gabinetu.

Chyba dr Pawłowicz (?) wymyślił rzecz rewolucyjną, organizującą ten żenujący bałagan (zmiany zbiegły się z oddaniem do użytku przestronnego budynku przychodni). Każdy z pacjentów ma swój numer kartoteki, swoje ID. I gdy chory - uprzedzony o szacowanej godzinie przyjęcia - pojawia się w wyznaczonym dniu na wizycie, tenże numer wyświetla się w odpowiedniej kolejności na elektronicznej tablicy nad drzwiami gabinetu. I (jak wynika z moich doświadczeń), jest to system respektowany przez obie strony. Przed pokojem lekarza jest spokojniej, w środku - być może po trosze dzięki temu - też.
Bo, powtórzmy to raz jeszcze, każdy z pacjentów ma prawo do podmiotowości, do zrozumienia jego obaw i lęków, do pomocy w likwidacji bólu, w rozwiązaniu problemu zdrowotnego. Nie do pacjenta należy rozstrzyganie, czy jest w lepszej czy gorszej formie od innych. Nie powinien być jednak intruzem ani dla pozostałych pacjentów, ani (zwłaszcza) dla personelu medycznego.

To też Cię może zainteresować

Jak widać, zmiany w zarządzaniu służbą zdrowia są możliwe i często proste do przeprowadzenia. Ważne jednak, żeby nie upierać się przy swoich, tradycyjnych rozwiązaniach, gdy te trzeszczą. W innej przychodni uniwersyteckiej w Bydgoszczy jakiś czas temu moja odległa wizyta została wpisana do kalendarza asystentki specjalisty, równolegle ze zwykłą rejestracją. Gdy po tym odległym czasie dostałam ze szpitala sms z potwierdzeniem wizyty, ale na inną godzinę, potraktowałam tę właśnie informację wiążąco. Wydawało mi się, że system musi wiedzieć, bo jest na bieżąco aktualizowany. Po stawieniu się u lekarza spotkałam się jednak z dużą reprymendą i „warunkowym” przyjęciem po „swojej” godzinie, tej z zeszytu. Podobno skądś powinnam wiedzieć lepiej, że zeszyt jest ważniejszy... A gdy próbowałam przełożyć wizytę kontrolną w tej przychodni, dzwoniąc przez kilka dni w różnych porach do rejestracji, nikt nie podniósł słuchawki. Pewnie system się na mnie obraził za ten zeszyt. Oby maszyna okazała się wrażliwsza.

Zobacz wideo: W szpitalu dziecięcym usunięto rozległego guza podstawy czaszki.

od 16 lat

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo