
Inaki Astiz (Legia Warszawa)
Nie wiemy, co autor pierwszego składu Legii miał na myśli. Mistrzowie Polski wyszli z czterema obrońcami i trzema defensywnymi pomocnikami od pierwszej minuty, a i tak do przerwy przegrywali 0:2. Z duetu Pazdan-Astiz reprezentant Polski wypadł o wiele lepiej - może dlatego Hiszpan wydawał się tak słaby. Jego rodak z Wisły przez całe spotkanie z niego drwił. Skutecznie, trzeba przyznać.

Tim Rieder (Śląsk Wrocław)
Nie można sprowadzać obrońcy z 4. ligi niemieckiej i sądzić, że zrobi różnicę na boiskach Ekstraklasy. Merebaszwili znakomicie wykorzystał opieszałość niemieckiego obrońcy, nad którym trener Pawłowski powinien się poważnie zastanowić, jeśli myśli o wygranej w następnej kolejce.

Daniel Łukasik (Lechia Gdańsk)
Od dłuższego czasu nie spełnia najniższych oczekiwań, ale w spotkaniu z Lechem przebił samego siebie. Jako defensywny pomocnik miał odbierać piłkę i przerywać akcje na swojej połowie. W praktyce wyglądało to tak, jakby lechici grali w przewadze jednego zawodnika. I faktycznie, lepiej grać w 10 niż wystawiać Łukasika.

Jakub Żubrowski (Korona Kielce)
Dwie żółte kartki w ciągu ośmiu minut? Może to nie jest absolutny rekord, ale szczyt głupoty już na pewno. Jego odpowiedzialność spowodowała, że cały zespół Korony zaczął grać słabo. Dlatego Górnik wywalczył remis.