Starosta Tadeusz Majewski, ksiądz Antoni Balcerzak, radny Andrzej Kieraj złamali w poniedziałek prawo. Przeszli, jak wielu innych ludzi, kładką pakoską na spotkanie, które miało rozwiązać problem.
<!** Image 2 align=right alt="Image 95208" sub="Aby ustawiona wcześniej w poprzek kładki barierka i znak zakazu nie przeszkadzały w spotkaniu, odstawiono je na bok. Kiedy znikną na stałe? Mieszkańcy liczą, że jak najszybciej">- Przyszedłem kładką, bo myślałem, że spotkanie odbędzie się z drugiej strony. Żaden policjant mnie nie zatrzymał - mówi ze śmiechem starosta Tadeusz Majewski.
Bo prawda jest taka, że choć mostek jest formalnie zamknięty dla ruchu, to chodzą po nim wszyscy. W poniedziałek jednymi z niewielu, którzy na spotkanie podjechali samochodami z drugiej strony kładki, byli wojewoda Rafał Bruski, przewodniczący Rady Miejskiej Tomasz Marcinkowski i prezydent Ryszard Brejza.
To wojewodzie początkowo dostało się najbardziej od mieszkańców. Bo tłumaczył, że on niczego nie zamykał. Przyznał także, że cały problem wywołał błąd urzędników, którzy 10 lat temu nie wskazali dla mostu administratora.
- Panowie, nie przyszliście chyba mydlić nam oczu albo pokazać się medialnie. Na razie przesuwacie się jeden obok drugiego. Prezydent Brejza zobowiązał się, że miasto przejmie kładkę, jeśli zostanie mu przekazana - mówiła jedna z mieszkanek ul. Pakoskiej, otrzymując burzę oklasków.
<!** reklama>Później na celowniku inowrocławian znalazł się człowiek odpowiedzialny za całe zamieszanie - Wojewódzki Inspektor Nadzoru Budowlanego, Stefan Markowski.
- Czy pani dzieci chodzą do kładką do szkoły i jest pani spokojna? - dociekał zwracając się do jednej z głośniejszych kobiet. Gdy uzyskał odpowiedź twierdzącą, stwierdził, że on nie czułby, że jego dzieci są bezpieczne, wywołując pomruk niechęci.
Stefan Markowski wskazał, że przyczyną zamknięcia obiektu były obluzowane elementy na konstrukcji, dziury oraz wystające kable. Gdy mieszkańcy zaczęli krzyczeć, że zamknął kładkę dla ludzi, a pod nią jeżdżą pociągi, wyjaśniał, że jej konstrukcja jest bezpieczna.
Inowrocławianie z burzliwego spotkania wracali jednak z nadziejami na szybkie rozwiązanie problemu. Dziś mają go omawiać urzędnicy, a jeśli dojdą do porozumienia, najpóźniej za kilka dni znaki zakazu z obiektu znikną.(hej)