Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Odlot po siedemdziesiątce

Krystyna Słomkowska-Zielińska
Uciekają od samotnej starości do swojego „przedszkola”. Malują, haftują, tańczą, śpiewają. Namiętnie politykują. Łapczywie chłoną życie, bo kto wie, co będzie za dzień, za rok, za chwilę.

Uciekają od samotnej starości do swojego „przedszkola”. Malują, haftują, tańczą, śpiewają. Namiętnie politykują. Łapczywie chłoną życie, bo kto wie, co będzie za dzień, za rok, za chwilę.

<!** Image 2 align=middle alt="Image 35270" sub="Zdecydowana większość „przedszkolaków” to kobiety młode duchem, pełne energii i fantazji. Zapewniają, że chętnie przyjmą samotnych do swego grona.">Dom Dziennego Pobytu „Kapuściska”, „nasze przedszkole” - mówią o nim seniorzy. We wrześniu świętował 10-lecie. W ogrodzie drzewa, fontanna, skalniak, przy którym lubi podłubać pani Cecylia, przydomek „Ogrodniczka”. Gdy słońce świeci, miłośnicy kart zasiadają przy stoliku pod parasolem: pogadają, pograją w kości, w tysiąca. Kot łasi się do nóg, ćwierkają wróble, czego chcieć więcej? Mniej doskwierają bolące stawy, zapomina się, że syn nie odwiedza, wnuki nie mają pracy.

Średnia wieku lat 76, ale na imprezie w ruch idą kastaniety i wszelkie „przerywajki”. A z młodej, duchem, piersi wyrywa się pieśń „Hej, hej, sokoły”.

Gimnastyka jak śniadanie

- Starsi i samotni bydgoszczanie spędzają u nas całe przedpołudnie, a potem wracają do własnych domów. Oferujemy różne formy terapii, ale niczego nie narzucamy - zapewnia kierownik placówki Ryszard Musielewicz, który swoim podopiecznym umila czas grając na elektrycznym pianinie kawałki lekkie, łatwe i przyjemne. Pożartować też lubi, nie na darmo młodość spędził w kabarecie „Klika”.

Dzień zaczyna się lekką gimnastyką, obowiązkową jak śniadanie. - Gimnastyka jest najważniejsza, macham nogami, żeby jak najdłużej mnie tu niosły. Ósmy rok tak macham - śmieje się Margot Spitza.

Potem każdy rusza do swoich zajęć: szydełkują, malują, rzeźbią cudeńka z soli, ćwiczą pamięć. O to, żeby pamięć nie szwankowała dbają też lekarze z Domu Sue Ryder, z którym placówka współpracuje.

- Niestety, wiek w chorobach Alz- heimera i Parkinsona jest czynnikiem ryzyka - mówi neurolog, dr. n. med. Maciej Binek, który dziś bada „przedszkolaków”.

Ewa Lewandowska, instruktorka kulturalno-oświatowa jeszcze niedawno była uczennicą Zespołu Szkół Medycznych. Dyrektor zaproponował jej pracę, gdyż świetnie znajdowała wspólny język z seniorami. - Ja daję im swoją energię, oni mi mądrość życiową - mówi młoda kobieta.

Ewa gra na gitarze, śpiewa, ma sto pomysłów na minutę. - Furorę zrobiła, gdy przebrana za Świętego Mikołaja odwiedziła mnie w szpitalu - wspomina Gustaw Szatkowski. - Personel jest super! Pani Bogusia zainspirowała mnie do malowania, kierownik pomaga w życiowych sprawach.

Zaczytywał się psychologią, filozofią, zgromadził spory księgozbiór. Teraz Freud czy Picasso mniej go pasjonują, bo w kleszcze złapały go choróbska. Od 10 lat ucieka od swoich czarnych myśli do „przedszkola”. - Posłucham innych, wygadam się, naładuję akumulatory, przerażają mnie samotne weekendy - przekonuje pan Gustaw.

<!** reklama left>Jest bezdomny, po prywatyzacji hotelu robotniczego tuła się po wynajmowanych pokojach. Żona i córka, to przeszłe życie, mieszkają na drugim końcu Polski. Gustaw Szatkowski tłumaczy porażkę naukowo, syndromem Don Juana. - On zmieniał kobiety jak rękawiczki, to zaspokajało jego potrzeby seksualne. Nam ważne życiowe sprawy załatwiało małżeństwo. Żona urodziła nieślubne dziecko, ja tułałem się po domach dziecka. Spotkaliśmy się, pobraliśmy. Byłem dla niej biletem powrotnym na wieś, do rodziny, ona dla mnie przystanią. Nie wyszło.

Po 15 latach spalił za sobą mosty. Bywało, że sypiał na ulicy, pił, ale jakoś się pozbierał. Wspiera go Marek, dużo młodszy przyjaciel. - Gdy ciężko zachorowałem, Marek odszukał przez Internet moją żonę i córkę. Odezwały się, ale czuję, że nie o mnie im chodzi, tylko o mieszkanie. Niech biorą, nie po męsku wtedy postąpiłem.

„Murzyńskie cyce” na smutki

Co parę minut kogoś wywołują do doktora, więc „przedszkolaki” tkwią w swoich pokojach. Z jednego dobiega gromkie sto lat. Pod piątką grają w kości. Pod szóstką idzie w ruch miara krawiecka. - Schudłam? - Przytyłam? Śmichy, chichy. - I o dietach się pogada, i o kremach, żeby nie dać się starości - śmieje się Bolesława Zroślak, wdowa od 35 lat: - Tu jest fajne towarzystwo, jedzenie palce lizać. Czego chcieć więcej?

Politykują namiętnie. - Co z tą Polską? - martwią się panie spod szóstki. - Ta korupcja, kłótnie! - Giertych chce, żeby Lepper wrócił, po co? Marcinkiewicz był lepszy. Cecylia Pukrop, przewodnicząca Rady Domu jest zirytowana: - Tyle się stało, premier w telewizji mówił, ale nic konkretnego nie powiedział!

<!** Image 3 align=right alt="Image 35271" sub="Gustaw Szatkowski przeczytał dziesiątki książek na temat sztuki i filozofii, teraz chętnie maluje">Pani Cecylia, wdowa od 7 lat, dorosłe dzieci i wnuki. Mówi otwarcie: - Samotność mnie gubiła, cierpiałam, bo nie mogłam dogadać się z synem i synową. Tu uspokoiłam się, wyglądam znów jak kobieta.

Pani Irena kończy skarpety na drutach. Ma przydomek „Krawcowa”, bo za grosik skróci, zwęzi co trzeba. Mieszka z wnukiem, a młody ma swoje życie, więc znalazła przystań tutaj. Krystyna Rowińska, wysoka, przystojna. Mąż, lepiej nie mówić, dzieci sama wychowała, jest z nich dumna. Stawy jej wysiadały, ale apetyt na życie pozostał. Śpiewa w chórze „Belcanto”, zdobyła nagrodę za pilność na Uniwersytecie III wieku. - W szkole nie znosiłam historii, teraz ją polubiłam - opowiada pani Krystyna. - Jak mnie smutki nachodzą, oglądam „Modę na sukces”, takie tam ładne twarze i piękne mieszkania. Drożdżówkę upiekę albo „murzyńskie cyce”. Wszyscy chwalą.

Danuta, inwalidka, przez lata zmiękczacz wody w „Romecie”, jest sama jak palec. Syn o niej zapomniał. Właściciel sprzedał kamienicę, w której mieszkała i na starość wylądowała na pokoju, bo w domu starców nie ma dla nie miejsca.

Wyrwać się depresji

Mirek, ekonomista, lat 53, najmłodszy w tym niemal babskim gronie. Kiedyś żył tylko pracą, bo z żoną nie mógł się porozumieć. Żyją w separacji, daleko od siebie, on mieszka w wynajmowanym pokoju. Od 9 lat jest rencie, którą ZUS daje mu i odbiera, ostatnio zabrał, więc żyje z renty socjalnej. Gdy zapłaci czynsz, sto złotych za pobyt w „przedszkolu”, zostaje mu 60 złotych. Cierpi na depresję. Nic go nie cieszy, śmiać się nie potrafi, gubi myśli. Bywało, że całymi dniami nie wstawał z łóżka. Nie jadł. Dom rzucił mu koło ratunkowe.

- Siedzę wśród pań, mało się odzywam, słucham ich żartów i ploteczek, z Gustawem pogadam. Próbuję nie dać się unicestwić - mówi pan Mirek.

Życie „przedszkola” opisuje Genowefa Włódarska, o której mówią „nasza poetka”, bo kocha poezję i sama też próbuje pisać. Aktywnością zagłusza ból: córka zginęła w wypadku, tuż przed maturą, mąż nie żyje. Płoszy Parkinsona, wygłupiając się na balu przebrana za Pipi Langstrum, udziela się w klubie miłośników sztuki. - Bale, konkursy, wykłady, zawody, spotkania seniorów, wycieczki - przerzuca kartki kroniki pani Genowefa. - Nekrologów sporo, roku temu 9 osób odeszło na zawsze. Uwieczniłam ich wierszem Asnyka: „wciąż coś przybywa i coś nam ucieka, takie życie”.

Pani Ela żegna się, to jej ostatni dzień w „przedszkolu”. - Akumulatory wysiadły - żartuje, choć w gardle ją ściska. Na szczęście mieszka w pobliżu, wie, że o niej nie zapomną.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!