https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Oddacie kasę, oddamy towar

Grażyna Ostropolska
18 kwietnia firma transportowa „Ka-Dar” załadowała ciężarówki produktami „Famoru”, ale towar nie dotarł do klientów. Zarząd „Famoru” otrzymał ultimatum: ukryta przesyłka ruszy do odbiorcy, jeżeli „Famor” spłaci dług wobec przewoźnika.

18 kwietnia firma transportowa „Ka-Dar” załadowała ciężarówki produktami „Famoru”, ale towar nie dotarł do klientów. Zarząd „Famoru” otrzymał ultimatum: ukryta przesyłka ruszy do odbiorcy, jeżeli „Famor” spłaci dług wobec przewoźnika.

<!** Image 2 align=right alt="Image 23706" >Czy Dariusz Bobulski, właściciel „Ka-Daru”, to złodziej? Zajął się nim prokurator? Nie. Sprawdziliśmy. W bydgoskiej prokuraturze doniesienia o przestępstwie nie ma. A polskie prawo (przewozowe i Kodeks cywilny) sankcjonują zatrzymanie przesyłki, gdy jej nadawca notorycznie nie płaci za usługę. Rzadko się taki szantaż stosuje. Właściciel „Ka-Daru” miał prawo do determinacji.

- Trzy lata temu „Famor” zrujnował moją firmę - tłumaczy. - Nie spłacił mi jeszcze starych długów, a już tworzy nowe. Takie firmy, jak moja, traktowano do tej pory jak małego psa. Bez świadomości, że taki też może...

boleśnie pokąsać.

W 2003 roku to bydgoski Zakład Urządzeń Okrętowych „Famor” dotkliwie pokąsał kontrahentów. Miesiącami nie płacił za towar i usługi. Kiedy dług sięgnął 7 milionów złotych, wymógł na wierzycielach sądowy układ. Wymógł, bo jak przekonuje Bobulski: - Nikt dobrowolnie nie zgodzi się na umorzenie 37 proc. długu, odroczenie spłaty pozostałych 63 proc. na rok i cykanie kolejnych rat przez cztery lata. Na dodatek bez odsetek.

Układ „Famoru” z 300 wierzycielami, który i on podpisał, tak właśnie wyglądał. - Zgodziłem się pod presją - twierdzi Dariusz Bobulski. - Wezwał mnie prezes i mówi: „My widzimy dalszą współpracę tylko z lojalnymi firmami, które zgodzą się na układ”. Co miałem robić? Zamknąć firmę? Wyrzucić kierowców? Podpisałem.

„Famor” był mu winien za przewozy 120 tys. zł. Największy dług powstał, gdy zakład złożył już wniosek o układ z wierzycielami. - Nie miałem o tym pojęcia - dowodzi Bobulski. - Wierzyłem w zapewnienia, że zaległości lada dzień spłacą. A oni zamawiali kolejne usługi, świadomi, że za nie też nie zapłacą. Moją i dziesiątki drobnych firm położyli...

na łopatki.

Bobulski był świadkiem dantejskich scen. - Drobni producenci płakali, klęli - wspomina moment ogłoszenia warunków sądowego układu. - Dla niektórych utrata nawet kilkunastu tysięcy złotych była tragedią. Początkiem bankructwa ich firmy.

Sam trzymał w ręku „wyrok w imieniu RP” z poczuciem życiowej klęski. Latami ciułał pieniądze na stworzenie własnej firmy. - Wziąłem sprawy w swoje ręce i mając 30 lat jestem przegranym człowiekiem - konkluduje. - Tu, w Polsce i dlatego zamierzam z niej wyjechać.

Pięć lat temu Bobulskiemu nie brakowało entuzjazmu. Kupił od syndyka upadłej spółki córki „Famoru” kilka ciężarowych aut. Włożył cały swój majątek i kredyty w firmę transportową. Miała świadczyć usługi przewozowe dla „Famoru”. Przez półtora roku zapłata za przewóz była regularna, potem zaczęły się kłopoty. Najgorsze było przed nim. Układ z wierzycielami uratował dłużnika, ale do firmy Bobulskiego zapukał...

windykator.

- Pierwszy był poborca podatkowy - wspomina Dariusz Bobulski. - Powiedział mi tak: „To, że pan zapłaty z „Famoru” nie otrzymał i sąd pieniądze panu zabrał, nic mnie nie obchodzi. Należy się 30 tys. zł podatku dochodowego do budżetu plus VAT”. Wystawił tytuł wykonawczy. Potem ZUS podał mnie do sądu, że nie płacę zaległych składek. Na szczęście sędzia uznał mnie winnym, ale nie wymierzył kary.

Bobulski zaczął spłacać zaległe podatki skarbowe i ZUS z bieżących dochodów firmy (nadal woził towar „Famoru”), ale wciąż rosły odsetki. - Skutek jest taki, że co miesiąc oddaję poborcy po kilka tysięcy złotych, a mój dług do budżetu wcale się nie zmniejsza. Nie mam z czego żyć.

Próbował wziąć kredyt, ale banki żądały zaświadczenia z ZUS o składkach. - Szedłem do ZUS po zaświadczenie, że dług spłacam i zapewniałem, że cały kredyt wpłynie na ich konto - mówi. - A tam afront. „Tacy jak pan, to złodzieje - usłyszałem. - Znajdujecie tysiąc sposobów, żeby nie odprowadzać składek”. W moje dokumenty nikt nie spojrzał. Nieważne, że to mnie oszukano, że to „Famor” wpędził mnie w kłopoty. Zaświadczenia nie dostanę i...

kółko się zamyka.

Pojawiają się przemyślenia. Gdyby najpierw spłacił ZUS, a nie drobnych wierzycieli - odsetki by tak nie narosły. Skrzywdziłby innych. Fakt. Ale kto się przejmuje jego krzywdą? Zresztą niektórzy jego wierzyciele odpowiednio o swój interes zadbali. Dostawca paliw przysłał do Bobulskiego po swoją wierzytelność łysych z kijami bejsbolowymi.

Optymizm, że jakoś długi spłaci, minął na początku tego roku. „Famor”, po roku lojalnej współpracy, znów ociągał się z zapłatą za przewozy.

- Wcześniej jakoś się dogadywaliśmy - wspomina Bobulski. - Ja nie robiłem problemu z płaconych po terminie faktur. Oni mieli do mnie pełne zaufanie. Moi ludzie sami, bez nadzoru, ładowali towar z ich magazynu. Nic nie ginęło.

I nagle zaufanie mija. Do zarządu „Famoru” przychodzi nowa wiceprezes. Przejmuje finanse, robi porządki. Wystawia Bobulskiemu rachunek za wynajem biura. Ten proponuję kompensatę. - Ich zaległości za moje - relacjonuje rozmowę. - I na to słyszę, że dla pani prezes ukłąd z wierzycielami to stara historia, a moja propozycja ją śmieszy. Otrzymuję...

upomnienie.

„Famor” obniża Bobulskiemu stawki za przewóz. Proponuje 15 groszy mniej za każdy kilometr. Zarząd firmy nie przyjmuje żadnych argumentów. Także tego, że umowa sprzed pięciu lat opiewała na wyższe stawki, choć paliwo było prawie dwa razy tańsze.

- Nie jeździsz , weźmiemy innego przewoźnika - usłyszał Bobulski. - W „Famorze” liczą, że podkulę ogon i przyjmę dictum. Wiedzą, że mam kłopoty, bo od pewnego czasu nie płacą mi za przewozy. Spóźniają się nawet z ratą, która w myśl sądowego układu z wierzycielami winna wpłynąć na konto mojej firmy do 30 marca.

Dariusz Bobulski podlicza przeterminowane długi „Famoru”, dolicza odsetki. Wychodzi około 50 tys. zł. Przegląda kodeksy i ustawy. - Po rozmowie z prawnikami idę va banque - mówi. - Ładuję towar na samochody, zatrzymuję.

Jego kalkulacja jest prosta: - Pomyślałem, że tylko w ten sposób zmuszę zarząd „Famoru”do spłaty długu. Będą mówili oczekującym na dostawę towaru klientom, że Bobulski to złodziej, ale będą się chcieli dogadać. Nie było w jego kalkulacji pomyłki. Raczej...

zmyłka.

Najpierw zarząd „Famoru” poszedł na ugodę. Zawarł z Bobulskim umowę, wynegocjował warunki. Oni coś zapłacili, on zwrócił część towaru. Do pełnego porozumienia zabrakło jednego podpisu. To zaważyło.

- Po paru dniach umowa poszła do kosza - mówi rozgoryczony przewoźnik. - Usłyszałem, że właściciele odebrali zarządowi prawo do zawierania ze mną jakiejkolwiek ugody. Podobno nie zgadza się na nią pan Lip.

Z krajowego rejestru spółek wynika, że Piotr Lip zasiada w radzie nadzorczej spółki akcyjnej „Famor”. Od niedawna ma też udziały w „Drukfamie”, spółce córce „Famoru”. Zakupili je także inni członkowie zarządu i rady nadzorczej „Famoru”, czyli spółki matki: Waldemar Książczak - wieloletni prezes „Famoru”, oraz Krzysztof Misiak, zasiadający w radzie nadzorczej. Mają teraz w „Drukfamie” pakiet kontrolny. Udziały pracownicze stanowią już w niej mało znaczący procent.

Na razie kapitał zakładowy tej spółki to zaledwie 50 tys. zł, ale do statutu wniesiono niedawno poprawki, m.in., taką, że podwyższenie kapitału do 10 mln zł w ciągu najbliższych lat nie stanowi zmiany umowy spółki, ani nie wymaga aktu notarialnego. Drobnych udziałowców niepokoi też inny świeży...

zapis.

Zakłada on, że udziały w podwyższonym kapitale zakładowym „Drukfamu” mogą być pokrywane wkładami niepieniężnymi. Co to oznacza?

- Zatrudniajaca parę osób spółka córka jest w stanie przejąć całą działalność „Famoru” - spekulują pracownicy spółki matki. Zostało ich w spółce niespełna trzystu. - To tam powstają płytki elektroniczne, tam jest serce famorowskich produktów - mówią. I boją się, że zrobienie z zadłużonego po uszy „Famoru” wydmuszki jest całkiem realne.

- Od marca w siedzibie „Drukfamu” robi się poważne remonty - dodają pracownicy. - A trzy piętra, należące do „Famoru” nie doczekały się takiej troski. Topnieje też majątek starej firmy. Właściciele sprywatyzowanego przed paru laty „Famoru” burzą bądź sprzedają stare budynki.

To jednak wcale nie znaczy, że na tym tracą. Olbrzymi teren od ulicy Kaszubskiej po Artyleryjską (około 30 tys. metrów kwadratowych w wieczystej dzierżawie), obok zachodniego węzła komunikacyjnego to nie lada gratka dla inwestorów. Można tu np. wybudować miasteczko akademickie, gdy dojdzie do planowanej rewitalizacji Londynka lub kolejny supermarket, położony najbliżej dworca PKP.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Biznes

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski