Na urodzinach małego bydgoszczanina w ubiegły weekend bawiła się grupa 8-latków. Jedną z urodzinowych atrakcji była gra terenowa, po dawnemu: podchody. Rodzice przygotowali dla małych gości znaki, czyli mapy, zadania spisane na karteczkach i inne wskazówki. Były potrzebne do wykonania misji, a więc znalezienia świeczki na urodzinowy tort.
Trasa, pełna zagadek, wiodła częściowo przez las. Dzieciaki pod opieką dorosłych bawiły się świetnie. Odnajdowały kolejne punkty wyprawy i sprawnie podążały za następnymi etapami, posługując się mapą. Ktoś jednak popsuł zabawę i nie było to dziecko. W każdym punkcie-przystanku, oprócz kartek, były małe opakowania żelków. Małolaty dotarły mniej więcej do połowy trasy i zauważyły, że ani podpowiedzi, ani słodyczy w nagrodę już nie ma. Obcy znalazł jedną paczkę, wyjadł z niej żelki, a opakowanie wyrzucił kawałek dalej w lesie. Mając kolejne wskazówki, szedł i zabierał pozostawione mapy i wskazówki, wyjadając łakocie. Małym gościom zrobiło się przykro, organizatorowi też. Winowajca działał bowiem świadomie. Na paczkach była dopisana informacja: „Nie ruszać. Urodzinowa zabawa dzieci”.
Zdania na temat finału imprezy są podzielone. Jedni solidaryzują się z dziećmi, uczestniczącymi w urodzinach, i są oburzeni postępowaniem sprawcy (bądź sprawców). Inni twierdzą, że to organizatorzy gry terenowej ponoszą winę, gdyż przygotowali punkty z karteczkami na terenie ogólnodostępnym, zatem każdy miał dostęp do drogi, jaką podążały dzieci.
Krzyk na placu
Podobne incydenty już się zdarzały. Znowu Bydgoszcz i znowu urodziny: rodzice najpierw wyprawili je córce w mieszkaniu w bloku. Wynajęli animatorkę. Pani po około godzinie, spędzonej z gromadką kilkulatków w domu jubilatki, zabrała je na plac zabaw przed blokiem. Tam chciała kontynuować konkursy. Inne dzieci, akurat przebywające na huśtawkach i zjeżdżalniach, dołączyły do zabawy.
Po chwili sąsiad, któremu od zawsze prawie wszystko i wszyscy przeszkadzali, krzyknął z okna: - Zamknijcie pyski!
Bardziej wulgarne epitety też się posypały w stronę dzieci. Na placu nastała cisza. Głupio zrobiło się kilkulatkom, niemiło zrobiło się animatorce, no i rodzicom dziewczynki, która tego dnia obchodziła urodziny.
Domki z koców
Na toruńskim nowym miniosiedlu dzieci bawiły się na polanie, którą widać z balkonów ich mieszkań. Dziewczynki i chłopcy przed południem rozstawili nibydomki, które „zbudowali” z koców i dużych kartonów. Nadeszła pora obiadowa. Mamy zawołały swoje smyki do domu. Ekipa zostawiła na dworze budowle na czas zjedzenia posiłku. Gdy wróciła, zaczęła płakać. Okazało się, że ktoś rozwalił wszystkie domki, wcześniej długo budowane przez małych sąsiadów. Podejrzenie padłoby na nieco starszych chłopców z okolicy, często bowiem psocili się młodszym znajomym. Tym razem nastolatkowie byli na koloniach, więc mieli alibi.
Puste regały
Kolejny przykład z województwa kujawsko-pomorskiego dotyczy szkoły. Uczniowie, w ramach projektu, zrobili regały. Z domów przynieśli książki, które dawno temu przeczytali, a którymi zechcieli podzielić się z innymi. Własnoręcznie wykonane mebelki postawili na przyszkolnym terenie i zostawili na nich książki. Dzieci jeszcze przymocowały na bokach regałów regulaminy. Wynikało z nich, że mieszkańcy rejonu mogą wypożyczać książki, ale później odkładać. Jeśli chcieli zatrzymać egzemplarze, to powinni przynieść inne i zostawić na regale. Nazajutrz nie było śladu po książkach.
Zdarza się, że o niektórych placach zabaw i sąsiadach wieść się niesie po całej Polsce. Rodzice z Rzeszowa długo starali się o plac zabaw dla dzieci, aż dopięli swego. Piski kilkulatków nie spodobały się natomiast sąsiadowi. Zaczął głośno puszczać przerażające nagrania, na których słychać było krzyki i wycie. Rodzice przyszykowali zbiorowy pozew cywilny przeciw mężczyźnie. Do prezydenta Andrzeja Dudy nawet w sprawie sąsiada napisali.
