Jak co roku przeanalizowaliśmy dochody szefów spółek i jednostek podległych miastu. I co? Nuda, przeciętność. Żaden z nich nie zarabia naprawdę dużych pieniędzy - takich jak chociażby były szef PKN Orlen, który za rok pracy wraz z odprawą skasował 6 milionów złotych - żaden nie mieszka w chacie wartej milion, żaden nie jeździ wypasionym autem i nie ma ogromnych posiadłości.
W przypadku zarobków prezesów i dyrektorów jest trochę tak, jak z wynikami niektórych rankingów szkół. Znam uczelnie, które otrzymują wysokie noty, bo wypuszczają kilkoro absolwentów rocznie! I jak to ma się do procentowo gorszych efektów pracy szkół, które kształcą tysiące?
<!** reklama>
Czasy się zmieniają. Wysokość rocznej pensji prezesa spółki komunalnej (lub dyrektora jednostki), odpowiadającego głową za wielomilionowy majątek miasta, w stosunku do PR-owca dobrze prosperującej firmy, ostatecznie, wypada blado. Dlaczego? Dlatego, bo różnic wielkich nie ma. Na przykład, młody pracownik spółki kooperującej z producentem klocków LEGO, po studiach i kilku kursach oraz z dobrą znajomością angielskiego, na dzień dobry, otrzymuje 9 tysięcy złotych miesięcznie. Zatem może zarobić 108 tysięcy rocznie.
Wszystko w relacjach pracownik - pracodawca jest płynne, indywidualne i trudne do wyceny. Lepiej więc nie porównywać. W każdym przecież porównaniu najważniejszy jest... punkt odniesienia.