https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Niech aniołowie znajdą nam dziecko

Wymarzone dziecko do adopcji jest dwumiesięcznym niemowlakiem, zdrowym i nieobciążonym dziedzicznie po rodzicach. Tylko że takich dzieci nie ma.

Wymarzone dziecko do adopcji jest dwumiesięcznym niemowlakiem, zdrowym i nieobciążonym dziedzicznie po rodzicach. Tylko że takich dzieci nie ma.

<!** Image 3 align=right alt="Image 108269" sub="Małżeństwa najchętniej adoptują młode zdrowe niemowlęta. To duży problem, bo na rodziców czekają również starsze i nie zawsze zdrowe dzieci / Fot. mwmedia">Weronika i Robert (proszą, by nie podawać ich prawdziwych imion) o własne dziecko starali się blisko cztery lata: dwa lata nieudanych prób zajścia w ciąże, potem dwa lata nieskutecznego leczenia. W kolejnym roku pojawiła się myśl o adopcji.

To nie jest prosta decyzja

- Ja od początku nie miałam żadnych wątpliwości - opowiada Weronika. - To mąż miał z tym problemy - uśmiecha się kobieta, szczupła 35-letnia brunetka w okularach.

- Decyzja o adopcji nie przychodzi ot tak, jak gwiazdka z nieba - tłumaczy 40-letni mężczyzna pstrykając wymownie palcami.

- Geny, pochodzenie, to wszystko nie daje człowiekowi spokoju - mówi, że dziś dziwi się, jak mógł mieć tak silne opory. - Mój strach przełamały ostatecznie dzieci przyjaciół. Uświadomiłem sobie, że wszystkie te wątpliwości to tylko moje fobie.

<!** reklama>Krzysiu ma 11 miesięcy, urodził się jako wcześniak z wagą 1,6 kg. Jego biologiczna matka zrzekła się praw rodzicielskich przy porodzie. Po ustawowych sześciu tygodniach można było przekazać chłopca do adopcji (w tym czasie rodzic biologiczny może się jeszcze rozmyślić i wycofać zrzeczenie). Weronika i Robert zostali mamą i tatą Krzysia, gdy maluch kończył siedem tygodni.

- Kiedy dostaje się telefon, że jest dziecko, człowiek jedzie jak do własnego. Wzięliśmy go na ręce, przewinęliśmy, nakarmiliśmy. To była miłość od pierwszego wejrzenia - opowiadają.

O adopcji tak małego dziecka marzy większość kandydatów na rodziców adopcyjnych.

<!** Image 4 align=right alt="Image 108269" sub="Sieroty przebywające w polskich domach dziecka w większości przypadków nie mają uregulowanej sytuacji prawnej. To uniemożliwia ich adopcję / Fot. Piotr Schutta">- Każdy chciałby niemowlę, ewentualnie małe dziecko do czwartego roku życia. W dodatku powinno być całkowicie zdrowe i bez obciążeń rodzinnych. Ale takich dzieci jest w domach dziecka bardzo mało. Oczekiwania rodziców rozmijają się z rzeczywistością. Niewiele osób gotowych jest przyjąć dziecko w wieku przedszkolnym czy szkolnym. To smutne, bo placówki pełne są właśnie takich dzieci, czekających aż je ktoś uwolni - mówi Agnieszka Remiszewicz, kierowniczka Ośrodka Adopcyjno-Opiekuńczego Caritas w Bydgoszczy, który przygotowuje osoby pragnące przysposobić dziecko (takich ośrodków jest w województwie sześć - w tym dwa kościelne).

Normą jest, że nie dochodzi do adopcji, mimo że nie brakuje ani dzieci, ani rodziców. Wszystko rozbija się o wyśrubowane oczekiwania kandydatów do adopcji. W dodatku większość klientów ośrodków adopcyjnych godzi się na przyjęcie tylko jednego dziecka, podczas gdy ustawa o pomocy społecznej sugeruje, by nie rozbijać rodzeństw.

- Na szczęście coraz częściej zaczynają się pojawiać ludzie, którzy chcą wziąć dwoje albo troje dzieci. Ale większość chce jednak jedno - mówi Anna Sobiesiak, dyrektorka Ośrodka Adopcyjno-Opiekuńczego w Toruniu. W tej chwili czeka tu na dziecko około stu rodzin, które przeszły pomyślnie kwalifikację na rodziców adopcyjnych. Wkrótce dołączy do nich kolejna setka, która właśnie kończy okres przygotowań.

Z czasem zmieniają wymagania

- Niektórzy kandydaci czekają od 2006 roku. Im wyższe oczekiwania, tym dłuższy okres - dodaje Anna Sobiesiak. Niektórzy z czasem zmieniają swoje wymagania. Po dwóch latach bezowocnego wyczekiwania postanawiają przyjąć dziecko starsze, z problemami zdrowotnymi, a czasem rodzeństwo. Zdarza się, że nastawienie kandydatów na rodziców ulega metamorfozie pod wpływem kursu w ośrodku adopcyjnym.

- Na pierwszym spotkaniu pytamy każdego, jakie chciałby przyjąć dziecko i dlaczego. Wszyscy mówią to samo: jedno, małe, zdrowe. A dla nas idealna byłaby odpowiedź: każde - opowiada Agnieszka Remiszewicz. Pamięta mężczyznę, który upierał się przy zdrowym dziecku. Zapytała go, co to znaczy „zdrowe”. Usłyszała listę życzeń: bez wady serca, bez alergii, bez choroby genetycznej. - Dałam mu plik gazet, żeby sobie poczytał, z jakimi chorobami dzieci borykają się biologiczni rodzice. Adopcja to trudniejszy rodzaj rodzicielstwa. Wiele osób zapomina, że adopcja nie jest dla rodzica, tylko dla dziecka - nie ma wątpliwości kobieta.

Okres przygotowań do adopcji trwa kilka miesięcy. Najpierw każdy ośrodek gromadzi dokumentację, następnie poddaje kandydatów na rodziców wnikliwej diagnozie, po czym kieruje na szkolenie kończące się orzeczeniem komisji kwalifikacyjnej. Podczas kursu trzeba napisać list do dziecka adopcyjnego, w którym należy mu opowiedzieć - najlepiej w formie bajki - jego prawdziwą historię. Jedną z głównych zasad powtarzanych w ośrodkach adopcyjnych jest mówienie dziecku prawdy o jego pochodzeniu. To nowość. Jeszcze kilkanaście lat temu pozostawiano tę decyzję rodzicom, sugerując nawet, że dla dobra dziecka lepsze jest zachowanie tego w tajemnicy.

Modlili się do Boga

Robert napisał opowieść, w której losy rodziców i dziecka splata czarodziej Gandalf. Pod koniec listu-bajki pada takie zdanie: „Okres oczekiwania był najbardziej niepokojącym czasem w ich życiu. Codziennie modlili się do Boga, aby Aniołowie odnaleźli dla nich ich dziecko”.

Oczekiwania mieli takie jak wszyscy - idealistyczne. Krzysiu jednak „idealny” nie jest. Pierwsze miesiące spędzili biegając po przychodniach zdrowia. Nadpobudliwość, zespół wcześniaczy, opóźnienie rozwoju, porażenie wczesnodziecięce - lekarze nastraszyli ich całą litanią schorzeń. Mimo to w rozmowie z Weroniką i Robertem odnosi się wrażenie, ze trudno byłoby znaleźć szczęśliwszych rodziców.

- W czasie ostatnich świąt część znajomych życzyła nam biologicznego dziecka. Nie mogą zrozumieć, że my już mamy dziecko, Krzyś jest naszym dzieckiem. I myślimy o następnym. Teraz adoptujemy dziewczynkę - nie żartują.

Zareagował normalnie

- Nasz syn miał cztery latka, kiedy dowiedział się, że nie jesteśmy jego rodzicami biologicznymi. Zareagował normalnie. Przez jakiś czas zadawał nam pytania, ale potem przestał. Dziś nie wracamy do tematu. Syn ma 16 lat - mówi Dorota, która zdecydowała się na adopcję w wieku 22 lat. Była na kursie najmłodsza. Pytana o wątpliwości w tamtym okresie, odpowiada, że nie miała żadnych. - Część rodziny mnie ostrzegała, ale ja miałam tak silną potrzebę macierzyństwa, że nic do mnie nie docierało - dodaje. Jej też udało się dostać dziecko kilkumiesięczne.

Wbrew powszechnym wyobrażeniom domy dziecka w Polsce nie są pełne dzieci nadających się do adopcji. Adopcja większości z nich nie jest możliwa. Powód? Prozaiczny i jednocześnie absurdalny - nieuregulowana sytuacja prawna. Do pełnej adopcji wymagane jest pozbawienie rodziców biologicznych praw rodzicielskich, co jest w Polsce procedurą skomplikowaną i bardzo długą. Najczęściej rodzice przebywających w placówkach dzieci mają tylko ograniczenie władzy. Dziecko można wówczas umieścić w rodzinie zastępczej, ale chętnych do takiej formy opieki jest o wiele mniej. - W ciągu czternastu lat tylko troje naszych dzieci trafiło do adopcji. Na 45 wychowanków przebywających u nas aktualnie żaden nie może być adoptowany - przyznaje Mirosław Urbaczewski, dyrektor Domu Dziecka w Trzemiętowie.

To trwa latami

Sędzia Krzysztof Pawlak, przewodniczący V Wydziału Rodzinnego i Nieletnich Sądu Rejonowego w Bydgoszczy nie ukrywa, że sprawy o pozbawienie władzy rodzicielskiej toczą się latami.

- Przepis mówi wyraźnie, rodzice muszą w rażący sposób zaniedbywać obowiązek rodzicielstwa. Często jest tak, że matka czy ojciec zaczynają walczyć o dziecko, gdy wpływa do sądu pozew. Najprostsze są sytuacje, gdy dziecko zostanie porzucone. Mieliśmy niedawno taki przypadek. Droga do adopcji jest wówczas prostsza - mówi sędzia Pawlak.

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski