Do redakcji „Expressu Bydgoskiego” zgłosiła się mieszkanka Bydgoszczy.
- Nie mogę się uspokoić! Nikt jeszcze mnie tak nie potraktował - szlochała pani Halina. - Na początku stycznia wracałam z sanatorium. Opiekowałam się niepełnosprawnym znajomym.
Pani Halina po wejściu do pojazdu MZK zaczęła szukać biletu.
W tym momencie kontrolerzy rozpoczęli sprawdzanie biletów. Uznali, że pani Halina powinna zapłacić za przejazd i wystawili jej mandat za jazdę na gapę. Bydgoszczanka nie chciała go przyjąć, potem odwołała się od decyzji kontrolerów.
[break]
- Otrzymałam odpowiedź negatywną - skarży się Czytelniczka „Expressu”. - Powiedziano mi, że mogę znowu złożyć odwołanie. Ale po jakimś czasie wszczęto wobec mnie postępowanie windykacyjne. Miałam zapłacić już nie 180 złotych, ale 250 złotych.
Pani Halina zgodziła się na przeprowadzenie konfrontacji z kontrolerem, który ukarał ją mandatem.
- Podczas konfrontacji, arogancko zaatakowano mnie - wspomina bydgoszczanka - a potem okazało się, że nikt niczego nie pamięta.
Jeden z pracowników poradził mi, żebym zdecydowała się na rozłożenie należność na raty i wpłaciła pierwsze 30 złotych po to, żeby wstrzymać windykację. Zrobiłam to. Potem dowiedziałam się, że płacąc ratę i podpisując ugodę zamknęłam sobie drogę do kolejnego odwołania. Nie mogę się z tym pogodzić, bo spotkała mnie wielka niesprawiedliwość.
Pani Halina twierdziła, że w błąd wprowadził ją pracownik Zarządu Dróg Miejskich i Komunikacji Publicznej w Bydgoszczy.
- Konfrontacja, którą pani Halina opisała, miała miejsce poza naszą siedzibą i nie dotyczyła naszych pracowników - oświadczył Krzysztof Kosiedowski, rzecznik zarządu dróg. - Cała historia miała miejsce w firmie kontrolerskiej. Informacje przekazywał pracownik firmy kontrolerskiej, a nie pracownik ZDMiKP.
Krzysztof Kosiedowski przyznał, że pani Halina korespondowała z zarządem, ale nikt nie nakłaniał jej do podpisania ugody.
Zapytaliśmy więc o całą sprawę rzecznika Renomy. Niestety, nie otrzymaliśmy odpowiedzi, dlatego do sprawy jeszcze wrócimy