https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Najłatwiej byłoby się zabić...

Andrzej Szymański
- Wybaczyć? Boże kochany... - Elżbieta Dyks, matka skatowanego przez chuliganów 26-letniego Jarka, nie wie, co powiedzieć. - Chyba nie jestem w stanie - wzdycha.

- Wybaczyć? Boże kochany... - Elżbieta Dyks, matka skatowanego przez chuliganów 26-letniego Jarka, nie wie, co powiedzieć. - Chyba nie jestem w stanie - wzdycha.

<!** Image 2 align=none alt="Image 196574" sub="Od sześciu lat Elżbieta i Janusz Dyksowie walczą o syna Jarka. Po wypadku syna oboje stracili pracę. Dziś zmagają się z trudną codziennością i z przeszłością, która nadal dogania ich w najmniej spodziewanych momentach. FOT. Tymon Markowski">

Życie państwa Dyksów zmieniło się sześć lat temu, dokładnie 15 maja wieczorem. Nie tak, jakby tego chcieli. Od tej chwili każdy dzień jest podobny do drugiego.<!** reklama>

Pobudka jest o szóstej rano, czasem po nieprzespanej nocy, bo do Jarka trzeba wstawać - ma lęki, odczuwa bóle. Często nie wiadomo, jak mu pomóc, bo chłopak nie mówi. To cud, że w ogóle przeżył. Obrzęk mózgu, pęknięte płuco, liczne złamania. Kopało go kilkunastu napastników. Nie przestawali bić, mimo że stracił przytomność. Bili bezwładne ciało. Kiedy przyjechało pogotowie, serce reanimowanego stanęło. Drugi raz akcja serca ustała w szpitalu. Potem przez kilka miesięcy trwała walka o życie chłopaka.

Zaczęła mu śpiewać

Dzisiaj rodzice walczą o to, by do syna docierało jak najwięcej bodźców. Po sześciu latach konsekwentnej rehabilitacji Jarek nie leży już bez ruchu, wpatrzony milcząco w jeden punkt. Zaczął reagować. Płacze, uśmiecha się, odpowiada dźwiękiem. Wydaje się, że zaczął słyszeć i rozumieć, co się do niego mówi. Lubi muzykę techno, której słuchał przed wypadkiem, i kabaret.

- Na początku Jarek wyglądał tragicznie. Tak jak się go położyło, tak leżał. Bez ruchu, bez kontaktu. To był dla nas bardzo ciężki okres - wspomina Elżbieta Dyks. Pamięta, jak pewnego dnia zaczęła synowi śpiewać śmieszną rosyjską piosenkę, której nauczyła go, gdy miał kilka lat. W refrenie powtarzały się słowa „jedziem, jedziem”.

- Wtedy po raz pierwszy od wypadku na twarzy Jarka pojawił się uśmieszek. To było niesamowite. Zaczęliśmy iść w tym kierunku. Żartujemy, mówimy do niego, staramy się stymulować jego mózg ze wszystkich stron - mówi Elżbieta Dyks.

Przed pobiciem syna pracowała w cukierni. Jej mąż Janusz był zawodowym kierowcą. Odkładali pieniądze na remont mieszkania, kupili synowi używany samochód.Chcieli wymienić grzejniki (leżą do dziś). Ojciec z synem mieli wyjechać do pracy za granicę. Kończyli podstawowy kurs języka francuskiego. Mieli większe i mniejsze plany, do których już nie wrócą.

- Gdy to się stało, zaczęliśmy chorować. Oboje z żoną leczymy się psychiatrycznie. Są okresowe poprawy, ale potem depresja dopada nas z podwójną siłą - Janusz Dyks mówi, że już nie płacze. Żonie jeszcze się to zdarza, ale jemu nie.

- Staram się być twardy - dodaje. To on, jako ten silniejszy psychicznie, od początku chodzi do sądu. Wcześniej w ciągnącej się cztery lata sprawie karnej, teraz od lutego w sprawie cywilnej, dotyczącej odszkodowania i renty. Na sali rozpraw i w sądowych korytarzach spotyka sprawców i ich rodziny. To jedne z najgorszych momentów.

- Rozmawiają ze sobą, żartują, śmieją się jakby nic się nie stało. Zero skruchy. Najsmutniejsze jest to, że rodzice skazanych patrzą na mnie tak, jakbym to ja skrzywdził ich dzieci. Żaden nigdy do mnie nie podszedł, nie porozmawiał jak człowiek, nie przeprosił - mówi Dyks. Przed ostatnią rozprawą otrzymał list od ojca jednego ze skazanych. Z prośbą, by odstąpić wobec jego syna od roszczeń finansowych.

- Ten ojciec kiedyś zresztą trafił przez przypadek do naszego domu. Wezwaliśmy montera do naprawy telewizora i przyszedł ten człowiek. Poznałem go od razu, ponieważ widywaliśmy się na sali rozpraw. Porozmawialiśmy. Twierdził, że jego syn jest niewinny. Za naprawienie telewizora nic nie chciał - wspomina Janusz Dyks. Jakiś czas po tragedii myślał poważnie o popełnieniu samobójstwa. Ale przedtem chciał wyrównać rachunki ze sprawcami pobicia syna. W końcu dał sobie spokój.

- Pomyślałem, że nie mogę zostawić Jarka.

Elżbieta Dyks też myślała o zakończeniu życia. Zamierzała rzucić się z wiaduktu pod pociąg. Dziś oboje nie pracują. Ona jest na rencie ze względu na stan zdrowia (600 zł miesięcznie), on został zwolniony z pracy i przeszedł na zasiłek pielęgnacyjny (520 złotych).

Śmieją się z ofiar

Syn państwa Dyksów otrzymuje rentę zdrowotną (530 zł). Ich miesięczny dochód wynosi w sumie ok. 1600 złotych, a wydatki na rehabilitację i opiekę nad synem przeszło 6 tysięcy złotych. Od chwili opuszczenia przez Jarka szpitala wydali ponad 400 tysięcy złotych i toną w długach. Ich trzypokojowe mieszkanie przypomina szpital. Wszędzie pełno jest sprzętów i środków medycznych. W sądzie Dyksowie przedstawili szczegółowe zestawienie kosztów i rachunki. Od dziewięciu skazanych za pobicie ich syna sprawców chcą solidarnie milion złotych zadośćuczynienia, 300 tys. zł zwrotu kosztów i dożywotniej renty dla Jarka w kwocie 5 tys. zł miesięcznie.

- Zasądzoną kwotę będzie można egzekwować dożywotnio i sprawcy nie będą mogli przed tym uciec. Jedyny problem polega na tym, że nikt nie zmusi ich do podjęcia pracy. Nawet w więzieniu nie ma dzisiaj obowiązku zatrudnienia. Siedzą w celach, oglądają całymi dniami telewizję i śmieją się z ofiar i ich rodzin. Kiedyś było inaczej. Skazany musiał zasuwać na ulicach w mundurku ZK i nikt go nie pytał, czy chce pracować, czy nie - zauważa mecenas Krzysztof Orszagh, założyciel Stowarzyszenia Przeciwko Zbrodni im. Jolanty Brzozowskiej.

- Ci ludzie wiedzą, że my niewiele możemy im zrobić. Chcemy tylko, żeby zostali odpowiednio ukarani. Na pewno nie przez siedzenie w więzieniu. Tam są bohaterami. My chcemy, żeby zostali zmuszeni do pracy i płacenia renty Jarkowi - mówi Elżbieta Dyks. Przez ostatnich sześć lat mocno podupadła na zdrowiu. Widzi coraz gorzej, ma problemy z kręgosłupem.

Rano trzeba Jarka dokładnie umyć, a człowiek z czterokończynowym porażeniem nie może w tym pomóc. Nie usiądzie, nie podniesie się, nie poda nawet ręki.

Po myciu jest śniadanie. Kiedyś Jarek był karmiony dojelitowoza pomocą sondy. Dziś może jeść normalnie, ale trzeba go karmić, a jedzenie musi być specjalnie przygotowane - rozdrobnione na papkę - i kaloryczne.

Niczego nie zrozumieli

- Woda, trochę masła, zmiksowane pomidory, trochę szyneczki - wylicza Elżbieta Dyks. Zaznacza, że układanie jadłospisu dla obłożnie chorego to duże wyzwanie.

W sprawie pobicia Jarosława Dyksa zostało skazanych w 2010 r. 9 osób: czterech nieletnich i pięciu pełnoletnich. Trzech z nich odsiaduje kary więzienia (od 2,5 roku do 5 lat). Dwóm karę pozbawienia wolności zawieszono warunkowo, a czterech sprawców oddano pod nadzór kuratora sądowego. Nie poczuwają się do winy i z nikim nie chcą o tym rozmawiać. Ich rodziny również. Niedawno próbował się z nimi skontaktować dziennikarz telewizyjnego „Ekspresu reporterów” Leszek Ciechoński: - Ci ludzie niczego nie zrozumieli - mówi krótko. Reportaż o obecnej sytuacji Elżbiety i Janusza Dyksów ma być wyemitowany w najbliższy wtorek.

Rok po pobiciu Jarka na jednym z portali w Internecie ktoś umieścił obraźliwy, fikcyjny profil Jarosława Dyksa. Policja namierzyła komputer, ale nie ustaliła autora wpisu.

 

Fakty

Polowanie, a nie ustawka

  • Do zdarzenia doszło 15 maja 2006 roku ok. godz. 20 na ulicy Modrakowej na Wyżynach w Bydgoszczy.
  • Z akt sądowych wynika, że ok. 30-50 napastników z osiedla Kapuściska wtargnęło tego dnia na Wyżyny, szukając zaczepki. Wcześniej między grupami z obu osiedli dochodziło do konfliktów, m.in. na tle osobistych porachunków Jarosława Dyksa z Wyżyn z niejakim Dawidem K. z Kapuścisk. Feralnego dnia obaj mieli się spotkać w asyście kumpli na granicy osiedli i rozwiązać problem w bójce. W tle był zatarg o byłą dziewczynę Dyksa Paulinę K.
  • Do tzw. ustawki jednak nie doszło. Grupy się minęły. Za to godzinę później mieszkańcy Kapuścisk pojawili się niespodziewanie na Wyżynach i zaczęli wyłapywać swoich zaskoczonych przeciwników. Przy Modrakowej na kilkuosobową grupkę napadło kilkadziesiąt osób. Do dzisiaj udało się skazać zaledwie dziewięć z nich, mimo że wszyscy napastnicy powinni odpowiadać za udział w pobiciu Jarosława Dyksa i drugiego z poszkodowanych, Jarosława M.

 

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski