Mieszkańcy terenów objętych kwarantanną nie panikują. Ale też, poza wyjątkami, nie zbliżają się do stada, z którego pochodził łabędź z wirusem H5.
<!** Image 2 align=left alt="Image 19294" >- Kierowcy stosują się do ograniczenia prędkości do pięciu kilometrów na godzinę. Jest spokojnie, ale my wywiadów nie możemy udzielać - zażegnywali się wczoraj po południu policjant i strażnik pełniący dyżur przy śluzie, rozłożonej przy ulicy Opławiec.
Mundurowi siedzą w samochodzie i co rusz odpalają silnik, żeby się ogrzać. Dwunastogodzinną służbę pełnią od godziny ósmej, więc do końca jeszcze trochę zostało. Kanapki z domu, gazeta... Panowie siedzą i patrzą.
- Ludzie tędy nie przechodzą- mówią.
Służby miejskie przy każdym patrolu postawiły toi-toje. - Żebyśmy nie musieli do lasu chodzić - szczerze wyznaje jeden z mundurowych.
Gorąca kawa i krew z kaczki
Podobne toalety ustawiono przy pozostałych śluzach oraz w strefie zapowietrzonej, gdzie służbę pełnili wczoraj strażnicy miejscy. Nieco kosmicznie wyglądali w swoich kombinezonach pilnujący stada,z którego pochodził łabędź z wirusem H5. Mogli liczyć jednak na specjalne względy. Po godzinie piętnastej dostarczono im gorącą kawę. Ich poprzednicy wzmacniali swoje siły batonikami.
- Sprzedałam ich kilka - mówi właścicielka sklepu i baru sąsiadującego ze strefą zapowietrzoną.
Wczoraj w sklepie można było kupić podroby, półtusze, tusze kurczaków oraz krew z kaczki. Chętnych nie było jednak zbyt wielu.
- Sprzedałam jednego kurczaka, ale nie ma się co dziwić, bo tak zwykle schodzą. Nie mam ani mniej, ani więcej klientów. Jest normalnie- tłumaczyła właścicielka.
Niezmienną popularnością cieszy się także pobliski bar.
- A co, niby piwko jest z ptaków? - żartował jeden z mężczyzn.
Koty w areszcie
Ale nie wszyscy mieszkańcy Smukały i Smukały Dolnej skorzy są do żartów.
- Życie toczy się dalej, ale trzeba zadbać o to, żeby zaraza nie rozprzestrzeniała się. Byli u mnie wczoraj inspektorzy i kazali schować kota, który biegał luzem. Tak jak wszyscy sąsiedzi, dostosowałem się do nakazu i nie wypuszczam zwierzaków z domu. Mogę pokazać - zachęcał pan Edward Suchomski, właściciel domu przy ul. Smukalskiej.
Jego gospodarstwo, jak wiele dookoła, leży nad samą Brdą. Podobnie jak inni mieszkańcy, pan Edward ma prywatny pomost, do którego często podpływają łabędzie.
- Jeszcze w środę, gdy rzeka skuta była lodem, schodziliśmy na taflęi robiliśmy sobie zdjęcia z ptakami. Kto by pomyślał, że teraz trzeba ich unikać - wzdycha nasz rozmówca.
Służby kryzysowe apelują do mieszkańców, aby nie dokarmiali ptactwa. O szczególną ostrożność i zachowanie środków bezpieczeństwa prosił mieszkający w tej dzielnicy bydgoski radny Bogdan Dzakanowski.
Post ptakom nie grozi
- W niedzielę z ambony do nas przemawiał. Uspokajał nastroje. Mówił, że to choroba ptaków, a nie ludzi - mówi jeden z gospodarzy.
Tymczasem naszemu fotoreporterowi udało się zrobić panu radnemu zdjęcie, gdy karmił łabędzie.
O dożywianie ptaków apelują także bydgoscy animalsi, którzy krytykują służby kryzysowe.
- Łabędzie nadmiernie zaprzyjaźniły się z ludźmi, ponieważ są dokarmiane. Teraz nie padną z głodu. Ich dożywianiem zajmą się nasze służby - uspokajał wczoraj prezydent Bydgoszczy, Konstanty Dombrowicz.