<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/reszka_jaroslaw.jpg" >Kończy trudne studia na dwóch fakultetach, dostaje odpowiedzialną i dobrze płatną pracę, biegle poznaje pięć języków. Czy z życia w wieku dwudziestu kilku lat można wycisnąć więcej? Można. I nie jest to wcale zimne piwo. Valerie Tasso postanawia przeegzaminować swoje ciało. Bynajmniej nie z powodów finansowych zostaje ekskluzywną prostytutką. Wytrzymuje pół roku. Potem publikuje swój dziennik intymny, który oczywiście staje się bestsellerem. Wreszcie robi doktorat z seksuologii. Nie jestem pewien, czy czegoś nie pomieszałem w tym karnawałowym tańcu wolności. Być może nie wszystko wydarzyło się w życiu Val naprawdę. Ważne, że ludzie jej uwierzyli.
<!** reklama>Od ubiegłego roku mamy też hiszpański film Christiana Moliny na podstawie „Dziennika nimfomanki”, bo taki tytuł nadała swej książce piękna Francuzka. Film, w którym zagrała atrakcyjna aktorka Belen Fabry, a w drugoplanowej roli sama Geraldine Chaplin, był skazany na kasowy sukces. Tym bardziej, że czego jak czego, ale scen łóżkowych w nim nie brakuje. Czy jednak osiągnął jakiś poziom artystyczny? Z tym - trzeba przyznać - jest gorzej.
Molina nie nakręcił pornosa ani wyciskacza łez dla gawiedzi. Nakręcił film bardzo nierówny, w którym banał i stereotyp w jednym mieszka domu z naprawdę dobrym kinem. Jest taka sekwencja w „Dzienniku nimfomanki”, która mi się szczególnie podoba. Val jako elegancka prostytutka odwiedza klienta w domu. Nie wie, że przyjdzie jej spędzić czas z człowiekiem sparaliżowanym, który czucie zachował jedynie na szyi i dłoniach. Paradoksalnie, ten człowiek okaże się bardzo wrażliwym na pieszczoty kochankiem i on też potrafi mówić o seksie najpiękniej.
Nie znam treści książki, lecz film nie jest jasną historią. Zanim Val dojdzie do psychicznej zgody ze swoją wybujałą seksualnością, dozna wielu krzywd od mężczyzn. Nie tylko jako prostytutka - także jako konkubina, prawie że żona i prawie że matka dziecka mężczyzny, w którym się w końcu zakochała. Fakt, nie każdy mężczyzna zasługuje na miłość, lecz czy każdą kobietę takie doświadczenie doprowadziłoby do wniosku, że małżeństwo i prostytucja to to samo? Wiele przemyśleń na temat wolności, które pojawiają się w „Dzienniku nimfomanki”, może budzić sprzeciw, chyba nie tylko mężczyzny. Ale przede wszystkim za dużo jest na ekranie dłużyzn i przesadnego estetyzowania. Molina bardzo chce być wyrafinowany w przedstawianiu sztuki kochania, tymczasem tworzy obrazy banalne niczym seks w „Mężczyźnie, który patrzy” czy w „Emmanuelle” z części, które w ogóle jeszcze nadawały się do oglądania dla ambitniejszych. Szkoda, że reżyser dostał zadyszki, bo temat podjął ważny i trudny.
« - szkoda czasu «« - można obejrzeć ««« - nie przegap