<!** Image align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/reszka_jaroslaw.jpg" >Podczas zaduszkowej wyprawy na groby kilkuletni Waldek Krzystek usłyszał historię, która należy do lokalnej mitologii Legnicy. Pewnego razu, nie tak znów dawno temu, polski oficer zakochał się z wzajemnością w żonie radzieckiego pilota stacjonującego w mieście. Było z tego dziecko i była afera zatuszowana przez politruków obu bratnich armii. Ale plotek nie udało się wyciszyć, bo dziewczyna popełniła samobójstwo, zaś żołnierz wyskoczył z okna i został inwalidą.
Działo się to wiosną 1968 roku, w czasie bratniej inwazji na Czechosłowację. Wiadomo, że nawet gdyby był to sezon ogórkowy, peerelowskie gazety by o tym nie napisały. Pieśń gminna jednak żyła. Chłonął ją mały legniczanin i gdy został dużym twórcą, postanowił napisać scenariusz i przenieść go na duży ekran. „Mała Moskwa” zdobyła Złote Lwy w ubiegłym roku w Gdyni i chociaż nie wszystkim krytykom ten werdykt przypadł do gustu, ja podpisuję się pod nim obiema rękami. Kto filmu nie oglądał, może nadrobić zaległości na małym ekranie. Proponuję tylko nie brać dosłownie obiegowej metryczki gatunkowej „melodramat”. „Mała Moskwa” nie jest wyciskaczem łez, choć prawdopodobnie niejedną zdążyła wycisnąć. Mnie bardziej niż miłosne perypetie zainteresował kontekst filmu. Reżyser urodzony obok największej bazy radzieckiej w Polsce (stąd tytuł filmu) dobrze poznał realia życia na styku miasta i garnizonu. Dołożył też starań, by je wiernie odmalować, łącznie z zakazaną dla legniczan strefą betonowych hangarów i bunkrów przeciwatomowych.
<!** reklama>Na ekranie, poza Lesławem Żurkiem, przekonującym w roli uwodzicielskiego porucznika Janickiego, nie występuje wielu polskich aktorów. Dominują Rosjanie, starannie dobrani przez Krzystka podczas castingu w dużej Moskwie. Ale nie tylko scenografia oddaje atmosferę tamtych lat. Także relacje pomiędzy Polakami i Rosjanami i pomiędzy żołnierzami w bazie. Jednym z ważniejszych wątków jest potajemny chrzest dziecka oficera Armii Czerwonej, Ormianina i katolika, przygotowywany w legnickim kościele. Gdy tajemnica wyszła na jaw, również na prawach legendy krążyła i krąży po mieście. Wreszcie permanentna nieufność i inwigilacja ze strony politruków i KGB, której poddawani byli przyjeżdżający do Polski na maksimum pięć lat żołnierze. Wiele drugoplanowych scen wypadło wyśmienicie i sporo małych ról zasługuje na szczególną uwagę. Choć w pamięci widzów zapewne najdłużej pozostanie zjawiskowa, eteryczna Wiera, bardzo subtelnie zagrana przez Swietłanę Hodczenkową. I śpiewane przez nią, częściowo po rosyjsku, częściowo po polsku, piosenki Ewy Demarczyk. Żona rosyjskiego oficera zafascynowana Demarczyk? To nie mogło się dobrze skończyć...
Ocena: 3/3