<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/reszka_jaroslaw.jpg" >Po kraju krążą tuskobusy, kaczewageny, palicary i inne wozy kolorowe taborami, a w nich dobre wróżki spełniają marzenia maluczkich. Jedna załatwi pracę bezrobotnej, inna kupi folię poszkodowanemu przez wichurę hodowcy papryki. Przede wszystkim jednak tuczy się ludzi dobrym słowem na przyszłość, oczywiście tę pod tuczącego przewodem.
Nie mam niezbitych dowodów na to, że Bydgoski Kongres Kultury też został odgórnie wpisany w kalendarz festiwalu dobrych wróżek, ale nawet gdyby tak nie było, to mimowolnie sam się w ten kalendarz wpisał. Kongres odbywający się na półtora tygodnia przed wyborami parlamentarnymi firmują co prawda organizacje twórców i animatorów kultury oraz władze samorządowe w prawnej osobie Urzędu Miasta Bydgoszczy, ale przecież dobra aura, towarzysząca trzydniowemu majstrowaniu „masterplanu” (skoro plan w założeniu jest „master”, to jak może okazać się zły?) i podpisywaniu „paktu dla kultury” rozciąga się nie tylko nad salami obrad. Dobra aura otoczy także polityków PO i SLD, którzy w koalicji władają miastem tak przychylnym kulturze, a w pewnym stopniu posłuży także politycznym oponentom - do Sejmu lub Senatu wkrótce wybiera się prawie co czwarty bydgoski radny: obok solisty, przewodniczącego Rady Miasta i patrona Bydgoskiego Kongresu Kultury Romana Jasiakiewicza, oraz duetu Anna Mackiewicz, Lech Lewandowski z SLD, mamy też męski kwartet z klubu radnych PiS: w składzie Marek Gralik, Piotr Król, Tomasz Rega, Stefan Pastuszewski.
<!** Image 2 align=none alt="Image 179910" sub="W czasie kongresu niektóre lokale w centrum zamieniły się w dostępne dla publiczności małe przybytki sztuki. Na zdjęciu mieszkanie przy ul. Pomorskiej 11 i instalacja „Kasjopeja” Henryka Starkiewicza
Fot.: Dariusz Bloch">
Jak zdążyłem zauważyć, o kongresie w mediach pisze się i mówi prawie wyłącznie dobrze, w kuluarach jednak padają już różne głosy. Ziejąca pustką już w dwie godziny po otwarciu kongresu plenarna sala obrad w Teatrze Polskim nie była w moim odczuciu świadectwem braku zainteresowania twórców czy obojętności odbiorców kultury. To raczej dowód braku rozumu praktycznego organizatorów obrad. Radni wraz z prezydentem miasta wymaszerowali z sali po godzinie od inauguracji nie dlatego, by ludzi kultury obrazić czy zamanifestować obojętność, lecz z tego powodu, że wkrótce rozpoczynała się sesja Rady Miasta. Jeśli zaś chodzi o odbiorców kultury i twórców, to trzeba być naprawdę niezależnym finansowo, by w środowe przedpołudnie mieć czas na pogaduchy. Brak praktycyzmu odczułem też podczas panelowej dyskusji, w której uczestniczyłem - o odpowiedzialności mediów za promocję kultury. Twórcy i animatorzy kultury - jak się przekonałem - mają mgliste wyobrażenie na temat gospodarki rynkowej. Dlatego obawiam się, że pokongresowe zapisy raczej będą miały charakter pobożnych życzeń niż planu konkretnych działań, na które miasto zdeklarowałoby się przeznaczyć konkretne kwoty w konkretnych terminach.
<!** reklama>W stylistykę towarzyszących kongresowi kultury performance’ów wpisało się w czwartek około 20 parlamentarzystów i kandydatów na parlamentarzystów, którzy w Sali Migdałowej hotelu „Słoneczny Młyn” podpisali deklarację w sprawie utworzenia metropolii bydgoskiej. „Cny młodziku, Migdaliku, Czerstwy rydzu, Ślepowidzu” - rymował barokowy grafoman, ks. Józef Baka. I ja, ślepowidz, chciałbym wreszcie zobaczyć choć jedną opinię ważnej osoby z Warszawy, świadczącą, że ktoś tam poważnie bierze pod uwagę możliwość powstania metropolii bydgoskiej bez Torunia. W Toruniu natomiast tamtejsza gazeta „Nowości” kontynuuje rachunek zagrożeń dla miasta ze strony bydgoskich „jastrzębi”. Na pierwszej stronie środowego wydania srożą się wykrzywione twarze Konstantego Dombrowicza, który domaga się przeniesienia Urzędu Marszałkowskiego do Bydgoszczy, Andrzeja Walkowiaka, wywodzącego, że Toruń zmienił trasę A1, by dzięki temu utworzyć sąd apelacyjny i przejąć Zakład Linii Kolejowych, oraz Romana Jasiakiewicza, deklarującego, że zaapeluje do rektora UMK, by odłączył od uczelni Collegium Medicum. A w podsumowaniu politolog z tegoż UMK diagnozuje, że stosunki Torunia i Bydgoszczy mogą być lepsze tylko pod jednym warunkiem: gdy będziemy mieli wspólnego wroga. Może Gdańsk?
