Syn znajomych bydgoskich VIP-ów był konsekwentny: na pytanie, kim będzie, kiedy dorośnie, przez lata odpowiadał - będę jeździł śmieciarą.
Dziś pracuje na eksponowanym stanowisku i zapewne nie pamięta już swych dziecięcych pasji. Podobnie do moich znajomych, współcześni rodzice pewnie drżą o wybory swych latorośli, choć jeżdżenie śmieciarą dziś wcale nie wydaje się być złym pomysłem, szczególnie w kontekście sytuacji na rynku pracy.
Pamiętam, jak przed kilku laty minister edukacji narodowej cieszyła się na pewnym spotkaniu z rosnących aspiracji maturzystów. Zebrani ze zgrozą słuchali, jak to „nadal będziemy podnosić współczynnik studentów na metr sześcienny”. Wszystko to działo się w kontekście wyjazdu w świat dobrych fachowców (bo „kiepscy fachowcy” to temat na osobne rozważania) i przeprowadzonej z niebywałym sukcesem likwidacji szkolnictwa zawodowego.
<!** reklama>
Bydgoszczanie radzą sobie zaskakująco dobrze na podtopionej zielonej wyspie premiera. Umiejętność przetrzymania dekoniunktury na rynku okazuje się być naszym mocnym punktem. Dziś śmiało możemy powiedzieć dzieciom, żeby robiły to, co lubią, byle robiły to dobrze. Co ciekawe, nie muszą na siłę kończyć studiów, mogą znów zwracać się w kierunku zawodówek i techników (za odtworzenie których płacimy teraz podwójną cenę). Jeżeli znajdą się w nich pasja i zdolności, by kształtować swoje otoczenie i prowadzić interesy jak rodzice, to o przyszłość Bydgoszczy nie musimy się martwić. Mała stabilizacja nie wydaje się dzisiaj być czymś złym.