Bydgoskim półświatkiem zatrzęsła wieść o aresztowaniu i rychłej ekstradycji Janusza Urbańskiego.
<!** Image 2 align=right alt="Image 36550" sub="Januszowi Urbańskiemu do Polski nie śpieszno">Odetchnął z ulgą, gdy okazało się, że poszukiwany listem gończym bydgoski biznesmen wiedzie spokojny żywot w swoim berlińskim mieszkanku. Pod tym samym adresem, który prokuratorom od przestępczości zorganizowanej znany jest od paru lat.
- Śpię spokojnie, chodzę do kina i po ulicach - ujawnił się telefonując do naszej redakcji. Ktoś z przyjaciół doniósł, że piszemy o jego areszcie. Zadzwonił, by zapewnić, że o jego ekstradycji nie ma mowy. I przy okazji nieco się pochwalić: - Mam piękną żonę z Polski i dzieci - usłyszeliśmy.
Fart do pięknych żon Janusz Urbański zawsze miał. Niewielu w Polsce mogłoby się pochwalić żoną: Miss Polski i Miss International Anno Domini 1993. Takie właśnie tytuły ma jego druga (była) żona - Agnieszka P. Piękna kruczowłosa inowrocławianka była jego wielką miłością. Okazywał jej atencję i rozpieszczał. Mogła olśnić jurorów najładniejszą suknią, bo Urbański obwoził ją po najlepszych europejskich salonach mody. I mogła w strojach przebierać, bo narzeczony był wtedy człowiekiem szczodrym i bogatym. A imponujący srebrny mercedes - kabriolet, rekompensował mu mikry wzrost. Urbański był wówczas właścicielem szwalni i sklepu ze sportową odzieżą.
Jak w telenoweli
Wielki był powrót Agnieszki z wyborów Miss Świata w Japonii. Urbański przybył po nią na Okęcie swoim srebrnym rumakiem. Koronowaną piękność i jej rycerza filmowała telewizja. Potem od kamer i fleszy nie mogli się już opędzić. Wielkim wydarzeniem były ich zaręczyny i ślub w bydgoskim „City”. Potem Agnieszka chodziła na wybiegu w paryskich domach mody, a Urbański tęsknił i budował wybrance dom jej marzeń. Miał mieć nowoczesną bryłę i przeszklony basen na dachu. Nigdy tam nie zamieszkali. Urbańskiemu źle szły interesy, coraz mniej było pieniędzy na zachcianki. Agnieszka wróciła do Bydgoszczy i w lokalnej telewizji miała swój program o modzie. Czy właśnie wtedy jej mąż zszedł na złą drogę?
- Zrobiłem błąd, zaplątałem się w nieodpowiednie towarzystwo - tłumaczył kilka dni temu w telefonicznej rozmowie. Miał zapewne na myśli uprawę marihuany w podbydgoskim Osielsku.
Egzotyka pod szkłem
Państwo H. z Osielska przeklinają dzień, w którym podpisali z Urbańskim umowę na dzierżawę budynku po pieczarkarni. To było 17 lipca 1999 r. Dokument mówił o 1000 -złotowym czynszu, ale ustna umowa opiewała na 3800 zł. Urbański mienił się jedynie pełnomocnikiem dzierżawcy: holenderskiej firmy ALBO B.V. Ale to on, zdaniem świadków (w sądzie czekają na powrót Urbańskiego grube akta) wszystkim dyrygował. Do pomocy miał Artura J. Gospodarze mogli wejść do budynku, dopóki trwał tam remont. Kiedy zaczęła się produkcja konopi, mieli zakaz wstępu do hal. Tłumaczono im, że w szklarni hoduje się egzotyczne rośliny, mogą wnieść zarazki.
Sprzęt do supernowoczesnej, hydroponicznej uprawy konopi spływa z Holandii. Przywożą go kierowcy z firmy Urbańskiego „Ortis Fashion”, ale w deklaracjach celnych jako importer widnieje spółka „Duet”.
Holenderski pomidor
Z Holandii do Polski jadą też sadzonki konopi. Nie robią na celnikach wrażenia. Wierzą w zapewnienia, że są to pomidory. Dariusz N., kierowca bagażowego mercedesa, dobrze pamięta swoja wizytę w holenderskim Oss. Zdążył rozładować towar, kiedy zatelefonował do niego Urbański. Kazał jechać po sadzonki do ogrodniczego sklepu. Było ich w skrzynkach kilkaset, miały ok. 10 cm wysokości. Na rachunku, który otrzymał, nie było pieczątki. Spytał Urbańskiego, jak ma je przewieźć przez granicę. Ten porozmawiał telefonicznie z dostawcą i po dwóch godzinach na kwicie były już pieczątki. Celnicy roślinom się przyjrzeli, ale interesowała ich tylko faktura. Podobnie wyglądają zeznania innych kierowców. Sadzonki konopi bez trudu przejeżdżały przez granicę.
<!** reklama left>Pracownicy „Ortisu” (odzież z tej firmy trafiała do niderlandzkich sklepów) słyszeli o szklarnianej pasji szefa. On sam mówił, że w Osielsku hoduje drzewka bonsai. Biegli sadowi obliczyli, że tygodniowa produkcja w Osielsku dostarczać mogła na rynek do 2000 działek dziennie. Za jedną płacono w tym czasie ok. 35 zł. Nalot na plantację ukrócił ten proceder. Na trop naprowadził śledczych dealer Zbigniew W. To w jego mieszkaniu przy Dmowskiego w Bydgoszczy policja znalazła kokainę, marihuanę i fałszywe dowody tożsamości. Musiał ratować skórę.
Od 15 kwietnia 2000 r Urbański ukrywał się przed policją. Dwa dni później świadkowie widzieli go w Toruniu, w jednej z agencji ratalnych. Co tam załatwiał, nie wiadomo. Kierowca twierdzi, że potem wysadził Urbańskiego w lesie. A ten... wyszedł w Berlinie.
Już wcześniej Urbański miał potężne finansowe kłopoty. Mówi się, że o dług, jaki zaciągnął u nich na budowę szklarni, ostro upominali się dwaj Holendrzy: Anthonius van O. i jego brat Peter. Zostali uprowadzeni, a za ich uwolnienie zażądano 2 mln marek okupu.
Czarne beemki
Pracownicy „Ortisu” tak zapamiętali pewien czerwcowy poranek: - Przed siedzibę naszej firmy zajechało kilka czarnych bmw. Wysiedli z nich dobrze zbudowani faceci. Najpierw siedzieli u szefa, a potem zeszli z nim na dół. Otoczyli go kółkiem i wtedy jedna z pracownic wyszła do Urbańskiego z kwitami. Chciała, by coś podpisał. Wtedy odjechali. A potem pojawił się u szefa jego znajomy. To ten człowiek, którego bandyci wypuścili po zapłaceniu 250 tys. zł okupu. Tyle, że z odciętym palcem u ręki.
Gdy do „Ortisu” wchodził syndyk w kasie brakowało około 200 tys., a wierzyciele upominali się o 2,3 mln. Piękna żona pana Janusza opuściła go 4 miesiące przed obławą w Osielsku.
Czy można się dziwić, że Urbańskiemu do Polski wracać się nie chce?