<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/kaczor_katarzyna.jpg" >Wydawać by się mogło, że każdy problem uda się wspólnie rozwiązać, że w każdej rodzinie znajdzie się ktoś rozsądny, gotowy do pomocy i chętny poświęcić swój czas na wyciąganie krewniaków z dna.
Może i ktoś by znalazł czas, ale im gorsza sytuacja, tym bardziej pogrążona w impasie rodzina oddziela się od stałego lądu, niczym wyspa na wzburzonym oceanie. Dryfuje donikąd, byle do jutra... Może ci ludzie nie chcą już słuchać mądrych rad tych, którym się udało. A radzący idą w końcu w swoją jaśniejszą stronę świata: - A niech sobie radzą sami, jak nie chcieli mnie słuchać...Nie chcieli słuchać, czy nie mogli, nie potrafili. Od kilku bodajże lat mówi się o potrzebie działalności asystentów rodziny. Mają to być ludzie, którzy - zawodowo - wezmą pod swoje skrzydła grupę ludzi zagrożonych wykluczeniem społecznym. Odciążą tym samym pracowników opieki społecznej. Podopiecznych przybywa, a my dopiero teraz zaczynamy pracę u podstaw.
<!** reklama>Asystent to człowiek, który ratuje rodzinę, zanim będzie jej potrzebny kurator, pogotowie, policja, odbieranie dzieci, eksmisja. Jak to możliwe, że tak dobry pomysł leżał w głowie swojego autora całe lata, był omawiany oczywiście, albo dusił się w dwóch, co prawda pogrubionych, linijkach obszernych opracowań pełnych strategii z gatunku tych rozpisanych na następne 20 lat. Asystent jest w stanie zdziałać cuda i w Bydgoszczy parę takich cudów już się stało.
Państwo, które tak długo dochodzi do oczywistych prawd, też chyba potrzebuje asystenta...