„Donald Tusk uwierzył, że najważniejsze jest mieć w partii swoich ludzi, że kluczowa dla politycznej skuteczności jest partyjna dyscyplina” - rozmowa z MACIEJEM PŁAŻYŃSKIM, wicemarszałkiem Senatu
<!** Image 2 align=right alt="Image 16360" >Stoi Pan ostatnio trochę z boku, takie odnosimy wrażenie.
Tak. W ostatnich wyborach nie chciałem ponownie wiązać się z Platformą, z której linią programową się nie zgadzam. Ani z PiS-em, które nie przekonywało mnie na tyle, aby z listy tej partii startować. Ordynacja wyborcza do Senatu, w przeciwieństwie do sejmowej, pozwala na start indywidualny, wyłącznie w oparciu o własne nazwisko. Wybrałem taką możliwość, zdecydowanie wygrywając wybory w swoim okręgu. I to jest powód do politycznej satysfakcji. Ceną tej niezależności jest, jak to panie spostrzegają, stanie trochę z boku. Polityka krajowa w dużej mierze jest sporem partyjnym, indywidualnie ma się mniejszy wpływ. Ale scena polityczna ciągle się kształtuje. Zobaczymy, co przyniesie czas.
Jednak poparł Pan Lecha Kaczyńskiego.
Dla mnie był kandydatem lepiej przygotowanym, lepiej rozumiejącym złożoność państwa i wyzwania stojące przed nim niż Donald Tusk. Samo PiS wydaje mi się partią zbyt zhierarchizowaną, zbyt zamkniętą. Chcąc w przyszłości samodzielnie wygrywać wybory, musi otwierać się na nowe środowiska, godząc się na prawdziwą, często ostrą dyskusję w partii, na powstawanie frakcji. „Wodzostwo” musi płynąć z autorytetu, a nie z układów personalnych.
Czy nie taką partią miała być Platforma Obywatelska, zakładana przez trzech tenorów?
W PO widać ewolucję w kierunku partii „wodzowskiej”. Budując Platformę wierzyliśmy, że można skończyć z „partyjniactwem”. Przed czterema laty Donald Tusk wychodził z Unii Wolności z jasnym przekazem: „Nie będzie nam Geremek pisał, kto ma być kandydatem do Sejmu z naszego okręgu”. W ostatnich wyborach sam, jako przewodniczący partii, decydował o kształcie list wyborczych. Niestety, jak wielu liderów uwierzył, że najważniejsze jest mieć w partii swoich ludzi, że kluczowa dla politycznej skuteczności jest partyjna dyscyplina. Efekt jest taki, że posłowie myślą przede wszystkim, by nie podpaść liderowi, na posiedzeniach klubu parlamentarnego jest coraz ciszej, dyskusje są schowane gdzieś w kuluarach. Jeśli się wszystko sprowadzi do dyscypliny partyjnej, to wówczas zasadne jest pytanie Tuska: „Po co 460 posłów i stu senatorów”, skoro debata toczy się między kilkoma osobami.
Ale nie protestuje Pan, kiedy Jarosław Kaczyński mówi, że Senat musi poprawić budżet przyjęty przez Sejm.
W parlamencie musi być gra zespołowa, na pewno w głosowaniach personalnych, np. tak ważnych, jak wotum nieufności w stosunku do ministra. Wtedy każdy klub dobrze zarządzany wprowadza dyscyplinę. Podobnie przy budżecie. Tu nie mam zastrzeżeń do PiS. Wszędzie jednak trzeba mieć umiar, szczególnie w Senacie, do którego na ogół wybiera się ludzi z dużym osobistym doświadczeniem. Jeśli wprowadzi się im wszędzie dyscyplinę, to ich rola przestaje być istotna.
PO w kampanii wyborczej mówiła o likwidacji Senatu. Dlaczego Pan nie popiera tego postulatu?
A to już nie była Platforma, za którą ja biorę odpowiedzialność. „Cztery razy tak” było bardziej kampanią propagandową, niż debatą ustrojową. Uważam, że zamiast likwidować Senat, który ma już trwałe miejsce w polskim ustroju parlamentarnym, trzeba go wzmocnić. Zwiększyć kompetencje i oddzielić w czasie wybory sejmowe i senackie. Skład polityczny obu izb będzie wtedy różny i może być to element budowania politycznej równowagi w państwie.
Większość Polaków chce jednomandatowych okręgów wyborczych. Politycy mówią o nichw kampaniach. Jakie są szanse, że ten projekt wejdzie w życie?
Każda ordynacja ma zalety i wady. Sądzę, że obecnie w Polsce lepiej by budowała nową scenę polityczną ordynacja większościowa, w możliwie małych okręgach. Taka, która dawałaby szanse skutecznego przebijania się politykom cenionym lokalnie, a nie znanym w układach ogólnokrajowych. Dobrze, jeśli ordynacja premiuje własny, osobisty dorobek kandydata bardziej niż szyld partyjny. Ten Sejm nie przyjmie takiej ordynacji, bo na pewno utrudniałaby ona życie liderom.
Czy przyspieszone wybory są konieczne?
Jestem ich przeciwnikiem z dwóch powodów: one zasadniczo nie zmienią układu politycznego, frekwencja będzie bardzo niska i udowodnimy, że politycy nie dorośli do kompromisu. Od polityków oczekuję stworzenia koalicji albo rządów mniejszościowych z poparciem programowym w parlamencie. Niech wezmą przykład z Niemiec. Tam porozumiano się mimo tak dużych różnic między SPD i CDU.
Jest też argument prawny przeciwko wyborom. Mamy konstytucję, która zakłada równowagę między prezydentem i parlamentem. Prezydent nie może parlamentu rozwiązać z przyczyn politycznych, chyba że Sejm nie potrafi wyłonić rządu. Dzisiaj nie mamy do czynienia z taką sytuacją. Wykorzystywanie kontrowersji wokół granicznej daty na przyjęcie budżetu przez parlament do politycznej oceny parlamentu może budzić zastrzeżenia konstytucyjne, podważając autorytet najwyższych organów państwa. Praktyka sejmowa, również tworzona przeze mnie, jako marszałka Sejmu, wskazywałaby na 19 lutego jako graniczny termin przyjęcia budżetu przez Sejm. Jeśli chce się budować zaufanie Polaków do podstaw systemu politycznego, warto to szanować i nie wykorzystywać w zależności od potrzeb bieżącej polityki.
Od dawna marzy Pan o dużej partii chadeckiej, czy ona w Polsce powstanie?
Tak, oczywiście teraz to marzenie bardziej podnosi PiS. Tak wynika z zapowiedzi liderów. Ale czy im się uda, nie wiem. Włączę się, kiedy będę przekonany, że moja aktywność czemuś służy.
Ciężko być skutecznym politykiem bezpartyjnym?
Nie traktuję bezpartyjności jako cnoty w polityce. Można być bezpartyjnym senatorem, można wygrywać kolejne wybory, ale wtedy ma się ograniczony wpływ na sprawy państwa. W demokracji parlamentarnej partie są podstawą.
Jak Pan ocenia rząd Marcinkiewicza, który tak krytykuje PO. Pan bardzo krytykował Mariana Krzaklewskiego za to, że kierował rządem z tylnego siedzenia, czy teraz Jarosław Kaczyński nie robi tego samego?
Sądzę, że podział ról w PiS-ie jest czytelniejszy. Od początku Marcinkiewicz podkreślał, że nie jest liderem partii i że decyzje strategiczne są podejmowane przez krąg partyjny, a na nie największy wpływ ma Jarosław Kaczyński. Po trzech miesiącach nie jesteśmy w stanie ocenić, jaki to będzie rząd. Zwłaszcza, że te trzy miesiące są dość specyficzne, z niepewnością co do długości kadencji. Jeśli okaże się, że nowych wyborów nie ma, to ja bym sugerował premierowi i PiS wykorzystanie tego pierwszego roku na podejmowanie decyzji niepopularnych, ale niezbędnych, bo potem jest dużo trudniej.