Zadymiło w środowisku artystów i animatorów kultury. Jedni twierdzą, że twórczy ferment wpuści świeże powietrze w skostniałe struktury. Inni sugerują, że pod wzniosłym hasłem: „Tworzymy nowy model kultury” kryje się bezpardonowa walka o stołki w... nowym Miejskim Centrum Kultury.
<!** Image 2 align=none alt="Image 173821" sub="W tym budynku przy ul. Marcinkowskiego (po dawnym kinie „Orzeł”) ma powstać Miejskie Centrum Kultury. Wielu artystów i animatorów bydgoskiej kultury ostrzy sobie zęby na etaty w tej miejskiej instytucji. Fot. Tadeusz Pawłowski">Remontowany budynek po dawnym kinie „Orzeł” przy ul. Marcinkowskiego ma być wkrótce gotowy na przyjęcie tych, którzy zapewnią bydgoszczanom godziwą kulturę i rozrywkę. Po wakacjach ratusz ogłosi konkurs na dyrektora MOK - instytucji, która ma mieć nową nazwę i być inna niż dotychczas. Nad jej nowym obliczem pracują artyści i animatorzy zrzeszeni w Forum Kultury. - Nasze działania służą temu, żeby bydgoskie środowisko zaczęło się integrować, a decyzje w sprawie kultury były transparentne - wyjaśnia Paweł Łysak, dyrektor Teatru Polskiego, uważany za ojca forum.
O przejrzystość w kulturze walczy też - ale nieco inaczej - Ryszard Częstochowski, poeta i prozaik. Pisze
listy otwarte do prezydenta
Rafała Bruskiego, organizatora konkursu literackiego o „Strzałę Łuczniczki” oraz do szefowej wydziału kultury, Haliny Piechockiej-Lipki. Jest oburzony z powodu przyznania „Strzały Łuczniczki”, czyli nagrody za najlepszą książkę 2010 r., Grzegorzowi Kalinowskiemu i publicznie pyta: - Czy główny juror, Mieczysław Orski, publikujący w bydgoskim piśmie „Kwartalnik Artystyczny”, w którym sekretarzem redakcji jest Grzegorz Kalinowski, zdobywca nagrody Łuczniczki, powinien zasiadać w jury konkursu? Czy etyczne jest najpierw brać honorarium od Grzegorza Kalinowskiego za publikacje swoich recenzji w „Kwartalniku Artystycznym”, a potem przyznawać mu 10 tys. zł nagrody za debiutancką książeczkę prozatorską? - pyta i wskazuje palcem kolejnego jurora, Aleksandra Jurewicza. - Ten juror też regularnie publikuje w piśmie Kalinowskiego i bierze od niego honoraria - twierdzi Częstochowski, a w liście otwartym do Rafała Bruskiego pyta: - Czy prezydent nie powinien odsunąć obydwu panów od prac w jury? Czy Kalinowski nie powinien zwrócić nagrody?
<!** reklama>Ryszard Częstochowski twierdzi, że ma prawo zadawać takie pytania, bo sam nie stawał do konkursu. - Nie chciałem, by oceniał mnie Orski, ponieważ publikowałem w jego „Odrze” i wystawiał mi pozytywne recenzje - tłumaczy.
- Fakt, że w minionych latach pan Częstochowski składał swoje książki do konkursu Łuczniczki, mimo obecności w jury pana Orskiego stawia pod znakiem zapytania szczerość jego intencji - mówi dyrektor wydziału kultury, Halina Piechocka-Lipka. Uważa, że zarzuty wobec pana Kalinowskiego trudno jest z pozycji pracownika urzędu udowodnić. - Nie da się ustalić, czy jurorami kierowała sympatia, czy faktycznie wysoki poziom zgłoszonego dzieła - zauważa.
Piechocka-Lipka koresponduje nie tylko z Częstochowskim. - W tej samej sprawie prowadzę ostrą polemikę z Dariuszem Lebiodą - mówi. - Od lat trwa
konflikt
między bydgoskimi twórcami, zrzeszonymi w toruńskim oddziale Związku Literatów Polskich, a Stowarzyszeniem Pisarzy Polskich. Ja im mówię, że jest rozwiązanie. Jednego jurora zgłosi ZLP, drugiego SPP, a trzeciego my i będzie po sprawie - proponuje. W liście skierowanym do prezydenta Bruskiego Halina Piechocka-Lipka proponuje też dwa inne rozwiązania. Można zrezygnować z organizowania konkursu lub zmniejszyć nagrodę do 3 tys. zł. Nie będzie konfliktów, będą za to
oszczędności
Literaci są skłóceni, a w Miejskim Ośrodku Kultury panuje strach. - Co tydzień ktoś dowiaduje się, że traci pracę lub zostaje zdegradowany. To, co się u nas dzieje, ma się nijak do szczytnych haseł o integracji, demokracji i przejrzystości, deklamowanych na Forum Kultury - słyszymy ciche skargi.
<!** Image 3 align=none alt="Image 173822" sub="Na zdjęciu: otwarcie „Cafe Pianola” w 2010 roku. Pomysł na połączenie ekspozycji zabytkowych fortepianów z pałacu w Ostromecku
z koncertami i wystawami wyszedł od starej ekipy MOK. Fot. Tymon Markowski">Wśród tych, którzy przepracowali w MOK długie lata, pokutuje przekonanie, że urzędnicy, którzy przywykli do ręcznego sterowania Miejskim Ośrodkiem Kultury, łatwo z tego nie zrezygnują: - Od czasu „spuszczenia” ze stanowiska Marka Stankiewicza mamy już tylko pełniących obowiązki, bo takimi łatwiej rządzić. Kandydaci na dyrektora MOK byli zbyt samodzielni, więc kolejnych konkursów nie rozstrzygnięto - stawiają diagnozę. Kontrowersje wzbudziło odwołanie ze stanowiska p.o. dyrektora Katarzyny Fojuth. - Postawiła się dyrektor Piechockiej-Lipce, która protegowała ją na to stanowisko, więc przysłano kontrolę i zarzucono jej nadużycia finansowe - burzą się współpracownicy zwolnionej. Nie wszyscy, bo część z nich podobno przejrzała na oczy. - Zbyt hojnie rozdawała pieniądze, ale tylko niektórym - insynuują.
Faktem jest, że pewne decyzje Katarzyny Fojuth wzbudziły niepokój urzędników i nie tylko ich. Głośnym echem w środowisku odbiło się nieprzedłużenie umowy o pracę z twórcami Bydgoskiej Kroniki Filmowej, Marcinem Sauterem i Maciejem Cusko. Dyrektorka twierdziła, że obsypanym nagrodami artystom nie należą się etaty, bo poza okresowym prowadzeniem warsztatów filmowych nic nie robią dla MOK . - Skończyły się czasy PRL, gdy zmuszano zakłady pracy do fikcyjnego zatrudniania piłkarzy - z takim przekonaniem wspierali szefową ci, którzy za Sauterem i Cusko nie przepadali. Przegrali, bo filmowy duet ani myślał rezygnować z posady. - Prowadziliśmy profesjonalne warsztaty, a nasi uczniowie zdobywali liczne nagrody, nie tylko na festiwalu Camera Obscura. Być może pani Fojuth tego nie wiedziała, bo nie interesowała się tym, co robimy - mówi Marcin Sauter. Uważa, że BKF funkcjonowała świetnie. - Chcieliśmy dalej robić swoje, nie godziliśmy się na zmianę warunków pracy i postanowiliśmy być bezkompromisowi - twierdzi. W obronę duetu filmowców - dokumentalistów zaangażowało się Forum Kultury
- Wyraziliśmy niezadowolenie z tego, jak zostali potraktowani Sauter i Cuske - przyznaje Paweł Łysak. - Uważamy, że osoby o tak wielkim dorobku i tak ważne dla Bydgoszczy winny być doceniane i należy się o nie troszczyć. Niedopuszczalne jest
wylewanie dziecka z kąpielą.
Katarzynie Fojuth wypowiedziano pracę. Ma żal, że nie pozwolono jej ustosunkować się do zarzutów przedstawionych w protokole z kontroli. - Publicznie tłumaczyć się nie zamierzam. Chcę, by Sąd Pracy ustalił, czy moje zwolnienie było zasadne - mówi odwołana.
Zaszły też zmiany w Bydgoskim Informatorze Kulturalnym. Ze stopki zniknęło nazwisko redaktor naczelnej Alicji Dużyk oraz dwóch innych członków redakcyjnego zespołu. W ubiegły piątek zdegradowano kierownika działu techniczno-administracyjnego, Wojciecha Kuzmana, a wcześniej pełniącego obowiązki szefa „Cafe Pianola”, Marka Maciejewskiego. Zaproponowano im funkcje akustyków. - Nie było do mnie żadnych uwag, zrobiono to bezpardonowo i z zaskoczenia - mówi Kuzman.
- To, o czym się tam na górze mówi, nie ma nic wspólnego z tym, co dzieje się na dole - słyszymy w MOK. - Tu niszczy się ludzi, traktuje się ich jak narzędzia, co nijak się ma do kultury; tej wysokiej i tej osobistej.
W środowisku artystów mówi się
o czyszczeniu przedpola
dla tych, którym marzą się etaty w nowym Miejskim Centrum Kultury. Z zespołu ludzi, którzy tworzyli w Miejskim Ośrodku Kultury: BIK, „Cafe Pianola” i Radio „Kultura”, zostały szczątki.
Pojawili się za to nowi. Część z nich to członkowie Forum Kultury: młodzi, sprawni, zaangażowani - Zaanektowali to, co stworzyła stara ekipa MOK i co wcześniej sami krytykowali. Wprowadzają do MOK swoich znajomych, promują krewnych - oburzają się odsunięci na boczny tor artyści i animatorzy. - Odsuwają też seniorów: Wądzińską, Niwińską i mnie, a w „Węgliszku” będzie niedługo tylko metalowa muzyka - skarży się Piotr Trella i przypomina, że zasługą Katarzyny Fojuth było, m.in., uratowanie cennych fortepianów z Ostromecka (trafiły do „Cafe Pianola”).
- Jest teraz lepiej i mądrzej. BIK wreszcie przypomina fachowe pismo, a nie szkolną gazetkę - chwalą nowe jedni.
- Jest przeintelektualizowany i promuje wąskie grono artystów - krytykują drudzy.
W majowym BIK-u ukazał się wywiad Michała Tabaczyńskiego i Dominiki Kiss-Orskiej z pełnomocnikiem prezydenta ds. polityki kulturalnej, Marzeną Matowską, który zbulwersował środowisko. „To, że udało się zmobilizować pracowników MOK-u do pracy nad zmianą profilu instytucji, w której nie wiadomo, czy będą nadal zatrudnieni, to duży sukces naszych rozmów podczas forum i warsztatów, prowadzonych przez Stocznię” - stwierdziła pani pełnomocnik.
Pracownia Badań i Innowacji Społecznych „Stocznia” to grupa warszawskich socjologów, która pomagała wypracować nowy
model bydgoskiej kultury.
Jego ostateczny kształt ma się pojawić po Kongresie Kultury Bydgoskiej, zaplanowanym na koniec września. - Pracujemy nad nowym sposobem działania w kulturze. Stawiamy na demokrację i przejrzystość - deklaruje Paweł Łysak, który działa też w ogólnopolskiej grupie „Obywateli kultury” i ma pewne spostrzeżenia: - Wiele decyzji odbywa się za kulisami gabinetów. W Warszawie mają już piątego z rzędu dyrektora teatru z nominacji, a nie z konkursu, jak nakazuje prawo. Oczywiście, mogą być sytuacje wyjątkowe, ale żeby aż pięć? - podaje przykład z życia wzięty.
Dyrektor Łysak promuje hasło: „Rozwój Bydgoszczy przez kulturę” i wierzy, że tym razem nie skończy się na gadaniu.
- A ja podchodzę do tego sceptycznie. Obsadzono stołki urzędnikami, którzy nic nie wiedzą o kulturze. Kultura to ciągłość, a oni ją rozwalają - mówi Łukasz Płotkowski, artysta grafik. Ma też swoje zdanie o tym, co dzieje się wokół MOK. - Debatują na różnych forach o jego reorganizacji i nowym modelu kultury. To frazesy, bo naprawdę chodzi o to, że powstaje nowy obiekt przy Marcinkowskiego i tam mają przyjść swoi. Po konfitury! -ocenia. Faktem jest, że trwa dzielenie skóry na niedźwiedziu i wielu liczy na pracę lub inne pożytki w nowym centrum.
Są też
pierwsze rozczarowania.
Scena przewidziana na kino alternatywne nie spełnia wymogów sali teatralnej, więc dobudowuje się rampę i zmienia oświetlenie. - Największym problemem będzie brak parkingu i magazynów - uważa szef miejskiej komisji kultury, Lech Zagłoba-Zygler. We wrześniu radni planują wizję lokalną na budowie.
Opinia. Halina Piechocka-Lipko
Halina Piechocka-Lipko jest dyrektorką Wydziału Kultury i Współpracy z Zagranicą UM w Bydgoszczy
- Na warsztatach, organizowanych przez „Stocznię”, powołano zespół, który ma opracować program restrukturyzacji MOK. Przedstawimy go prezydentowi i będzie on prawdopodobnie jednym z dokumentów na Kongres Kultury Bydgoskiej. Zmiany personalne w MOK są uzasadnione, a ci, którzy się skarżą, winni uderzyć się w piersi i wyznać, co zrobili, a raczej czego nie zrobili dla MOK. Po kontroli w tej instytucji zobowiązano nas do analizy zatrudnienia. Katarzyna Fojuth ma zarzut działania niezgodnie z ustawą o finansach publicznych. Jako p.o. dyrektora zatrudniała prawnika na ryczałt i poza tym płaciła mu po kilka tysięcy zł. za sporządzanie pism. To niegospodarność i nie radzę pani Fojuth występować z pozwem, bo, mając takie zarzuty, w każdym sądzie przegra. Mamy też świadków na to, że wydała polecenie wyniesienie osobistych rzeczy panów Sautera i Cusko z siedziby MOK na ulicę, licząc się z kradzieżą. Na szczęście pracownicy nie wykonali polecenia i panowie nie stracili, m.in., rowerów. Uważam postępowanie pani Fojuth za osobistą porażkę, bo to ja przekonywałam byłego prezydenta K. Dombrowicza, by po nierozstrzygniętych konkursach powierzył jej kierowanie MOK.
Fakty
Kłócą się plastycy, obrażają literaci. Czy kongres ich połączy?
- Konia z rzędem temu, kto może się pochwalić wystawą w Galerii Miejskiej za rządów Wacława Kuczmy. No może Stanisław Lejkowski, jako jedyny z bydgoskich artystów dostąpił tego zaszczytu - wbija kij w mrowisko grafik Łukasz Płotkowski. Artysta znany jest z ciętego języka i niechęci do dyrektora Galerii Miejskiej: - Kuczma rozbił środowisko plastków, bo tylko „performanse” są dla niego ważne, a inne dzieła uważa za śmieci. Nawet rzeźbiarzowi takiej klasy, jak Aleksander Dętkoś powiedział, że takich prac, jak on robi, w Galerii Miejskiej się nie wystawia. To ja pytam, po co Bydgoszczy taka galeria? - oburza się Płotkowski i wspomina, jak działało biuro wystaw artystycznych za czasów Kazimierza Jułgi: - Wtedy ważna była nauka i mozolne wprowadzanie w świat sztuki, bo Jułga wiedział, że czego Jaś się nie nauczy, tego Jan nie będzie umiał.
W tej ostatniej sprawie poglądy Łukasza Płotkowskiego i Wacława Kuczmy są zbieżne. - Uważam, że w latach 90. zrobiono błąd, wyprowadzając ze szkół plastykę i muzykę. Teraz znów mówi się o powrocie przedmiotów artystycznych do szkół, ale luki, która powstała, tak szybko się nie zapełni - przyznaje Kuczma. Do zarzutów, dotyczących tego, że nie wystawia prac bydgoskich twórców, ustosunkowywać się się nie zamierza - Wystarczy zajrzeć na internetową stronę naszej galerii, by zadać kłam tym twierdzeniom. Jestem otwarty na propozycje lokalnych artystów - zapewnia, pod warunkiem, że chcą pokazać coś ciekawego.
- Udało się nam niedawno wywalczyć obietnicę przeznaczenia na kulturę 1 proc. budżetu państwa na kulturę, bo do tej pory było to jedynie 0,5 proc. - przypomina Paweł Łysak, dyrektor Teatru Polskiego, i podaje przykład zachodnich państw, w których przychody z kultury sięgają nawet jednej piątej budżetu; więcej niż przynosi im rolnictwo. - Kultura jest motorem rozwoju - twierdzi Łysak. Bydgoscy artyści i animatorzy chcą o tym rozmawiać podczas wrześniowego Kongresu Kultury Bydgoskiej.
