Kto sprowokował awanturę w dyskotece „Stokrotka” w Świeciu? Właściciel lokalu czy Sebastian Zieliński, zwany „Zielikiem”? Choć minęło dziewięć dni, o sprawie wciąż jest głośno.
Po piątkowym artykule, w którym opisaliśmy awanturę w „Stokrotce”, z naszą redakcją skontaktował się Sebastian Zieliński. Z grubsza informacje podane przez świadków zdarzenia z 2 maja i „Zielika” są podobne. Różnice tkwią w szczegółach.
Bydgoszczanin Sebastian Zieliński od dwóch lat był częstym gościem w „Stokrotce”. Dobrze znał właściciela lokalu. Wśród bywalców „Stokrotki” nie miał najlepszej opinii, bo - jak utrzymują - prowokował zaczepki. 2 maja przyjechał ze swoją dziewczyną i dwiema innymi parami.
<!** reklama>Jak wynika z relacji świadków, w pewnym momencie „Zielik” zrzucił szklanki ze stolika i zaczął obrzucać wyzwiskami właściciela dyskoteki. W czasie awantury wyjął jakiś przedmiot. Właściciel dyskoteki użył wówczas elektrycznego paralizatora. W odpowiedzi „Zielik” użył miotacza gazu pieprzowego. Ranny w oko szef „Stokrotki” trafił do szpitala. Wezwano policję, która - po wylegitymowaniu bydgoszczanina - puściła go wolno.
Tyle relacje świadków. A jak przedstawia tamte wydarzenia Sebastian Zieliński?
- To prawda, że zrzuciłem szklanki - mówi. - Doszło też do ostrej wymiany zdań, a potem do użycia paralizatora i gazu. Ci, którzy byli świadkami zdarzenia, nie wiedzą jednak, dlaczego tak się stało.
Jak utrzymuje Sebastian Zieliński, szef „Stokrotki” zaczął podrywać jego dziewczynę, która poskarżyła się „Zielikowi”.
- Zdenerwowałem się. Rzeczywiście poniosło mnie. Wybuchło małe zamieszanie. Ale to szef lokalu pierwszy zaatakował. Użył aż cztery razy paralizatora. Dopiero wtedy w obronie własnej sięgnąłem po gaz. Mam obdukcję lekarską, która potwierdza, że mam na ciele cztery ślady od paralizatora - broni się bydgoszczanin.
Na potwierdzenie swoich słów pokazuje zaczerwienienia na klatce piersiowej i brzuchu.
- Jestem niewinny, a to, co wypisywały na temat tamtego zajścia niektóre gazety, to czyste bzdury. Obraża się mnie i robi ze mnie bandytę. Chciałem tylko pobawić się w towarzystwie znajomych i miło spędzić czas - zapewnia Sebastian Zieliński.
Z właścicielem „Stokrotki” nie udało nam się skontaktować. Podobno nie rozmawia z mediami o tej sprawie. Policja, pod adresem której ruszyła lawina krytyki za to, że nie zatrzymała „Zielika”, nie udziela szczegółowych informacji na temat zajścia z 2 maja.
- Trwa postępowanie w tej sprawie - mówi Marek Rydzewski, rzecznik świeckiej komendy policji.
- A za co mieliby mnie aresztować, skoro ja się jedynie broniłem? To, że nie zostałem wtedy zatrzymany, tylko potwierdza moją wersję - podkreśla Sebastian Zieliński.