Do tragedii w Pniewitem w gminie Lisewo doszło w środę, 3 czerwca. Dzieci zginęły kilkadziesiąt metrów od domu. Właśnie wyjeżdżały na długi weekend wraz z rodzicami.
Za kierownicą volkswagena sharana siedziała ich 31-letnia mama, Kamila. Obok niej - ich ojciec Filip. Na przejeździe kolejowym w samochód uderzył szynobus relacji Toruń-Grudziądz. Zosia i Mateusz zginęli na miejscu. Siedzieli z tyłu, w fotelikach.
„Stop” przed przejazdem
- Przed przejazdem stoi znak „stop”. Auto miało obowiązek się przed nim zatrzymać, a tymczasem wjechało na przejazd. Dlaczego, jeszcze nie wiemy. Nie wykluczamy przedstawienia w przyszłości zarzutu spowodowania wypadku ze skutkiem śmiertelnym matce
- mówi Judyta Głowacka z Prokuratury Rejonowej w Chełmnie.
Na razie śledczy opierają się na zeznaniach załogi pociągu. Maszynista twierdzi, że gdy zobaczył samochód na torach, włączył sygnał dźwiękowy i zaczął hamować. Przy prędkości około 100 km/h szynobus udało się zatrzymać dopiero 700 metrów za przejazdem.
Prokuratura wyśle na badania tachograf. Ich wynik zweryfikuje poprawność postępowania maszynisty.
Rodziców zmarłych dzieci jeszcze nie przesłuchano. Matka z obrażeniami wewnętrznymi ciągle przebywa w szpitalu w Grudziądzu. Jej mąż miał go już opuścić, ale medycy przedłużyli hospitalizację ze względu na stan psychiczny pacjenta. - Naocznych świadków wypadku nie było - dodaje prokurator Głowacka.
Petycja już była
Mieszkańcy Pniewitego i okolic o zaniedbanie oskarżają kolej. Już w ubiegłym roku wysłali petycję o zainstalowanie na przejeździe sygnalizacji świetlnej. Wśród zbierających podpisy była też matka dzieci, które zginęły w wypadku.
- Jest niebezpiecznie, bo pociągi wyskakują z zakrętu jak szalone - podkreślają.
Karol Jakubowski z biura prasowego PKP PLK SA w Warszawie odpowiada: - Przejazd jest bezpieczny, jeśli kierowcy i piesi stosują się do zasad ruchu drogowego. Stoi przed nim krzyż św. Andrzeja i znak „stop”. Kierowca musi się przed nim zatrzymać. Sygnalizacji odmówiliśmy, bo nie jest w Pniewitem konieczna.
Niezaprzeczalnie jednak widoczność kierowcom utrudniały tutaj także chaszcze trawy.
- Do ich koszenia zabrano się dopiero po dramacie - zdradzają nam sami kolejarze.
Za spowodowanie śmiertelnego wypadku grozi od pół roku do 8 lat więzienia.