<!** Image align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/zaluski_mariusz.jpg" >No jasne, dobrze wiemy, że są jakieś inne. Ale przecież nie tylko inne. Przede wszystkim są też groźne. Dla nas, facetów. Kobiety wpędzają nas w traumy i kompleksy, wypychają z męskich zawodów, spuszczają nam powietrze z marzeń, a niektóre to nawet nas biją. Jak na przykład kolegę Miauczyńskiego z filmu „Baby są jakieś inne”, który dostawał łomot „smyczem”.
<!** reklama>
Problem w tym, że to chyba nie do końca z kobietami coś się stało. Raczej z nami, facetami. Bo przecież im dłużej słuchamy gadek dwóch bohaterów „Bab”, jadących sobie przez nocną Polskę, tym bardziej z tego ich gadania znika testosteron, a włazi w to miejsce biadolenie i miauczenie. I taka idiotyczna, naiwna tęsknota za tą kobietą idealną jak z romantycznej bajki... I z obu panów zdanie po zdaniu wyparowuje cały patriarchalny macho, a pojawia się w to miejsce polska baba. Marek Koterski, jeden z najbardziej osobnych twórców naszego kina, całą swoją twórczość poświęcił polskiemu inteligentowi, przygniatanemu przez różne opresje. Tym razem opresją są baby. I pretekstem, i wytłumaczeniem, i frustracją, ale i powodem do podbijania życia. Nic nowego? Pewnie, o zmienianiu się ról społecznych w płciowej batalii trąbi się od lat. Marek Koterski pokazał to kompleksowo do bólu. Tyle że tym razem nieco przesadził ze swoją osobnością.
Oczywiście, jego filmy zawsze bazowały na specyficznie podanej idei i aktorskim popisie - i od „Domu wariatów” po „Dzień świra” działało to perfekcyjnie. Teraz jednak reżyser, wsadzając na półtorej godziny do ciasnego autka dwóch z nas i każąc im dywagować o babach, przesadził. Gdzieś tak po 30 minutach katalogowania traum i frustracji - że źle jeżdżą, że mają bałagan w torebkach, że chcą cwaniary równych płac, ale wcześniejszych emerytur, że za nic mają nasze wyczerpanie robotą i seksualną niemoc, że tymi szpilkami stukają - robi się nużąco. I publikę z wyraźnym trudem ożywia nawet soczyste mięcho, lecące z ekranu - bo nasi panowie nie potrafią, niestety, inaczej wyrazić tego, co im leży na duszy... Dziwne, że Koterski nie wykorzystał więcej scenek w rodzaju tej na stacji benzynowej, kiedy czekamy w kolejce za jedną z bab, co to jest jakaś inna, płacącą kartą kredytową rachunek na 10 zł. Tu naprawdę nie trzeba gadać. Wystarczy tak chwilę postać i poczekać.
Marek Koterski zaryzykował z koncepcją i, niestety, przegrał. Zamęczył nas nami samymi. No i film „Baby są jakieś inne” nie zostawi takiego śladu jak „Dzień świra”. A co to w ogóle była za koncepcja? Pan Pucio i pan Miauczyński jadą przez naszą piękną krainę rozprawiając o kobietach. A my słuchamy ich gadek i żal nam serce ściska, bo obaj panowie są tak przywaleni przez życie, że jedyne, co im zostaje, to szukanie winnych.
Trudne wyzwanie aktorskie - długaśny, pełen językowych zabaw dialog i to w aucie, gdzie gra tylko twarz - dopadło Roberta Więckiewicza i Adama Woronowicza. Obaj dali z siebie dużo. Ale cóż, Adaś Miauczyński zawsze będzie miał dla mnie wściekło-płaczliwą twarz Marka Kondrata z poprzednich filmów. Oby kiedyś znudziło mu się naganianie nas do banku. Bo Adaś czeka. Wiecznie żywy.