<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/zaluski_mariusz.jpg" >Zawsze się zastanawiałem, dlaczego nam to nie wychodzi. No owszem, parę razy sztuczka się udała, ale generalnie kiepsko jest. Bo jakoś sobie z tym prostym filmowym gatunkiem, jakim jest kryminał, nie radzimy. I nie dość, że powstaje ich u nas malutko, to jeszcze zwykle oglądając nasze kryminały trzeba się kulić z zażenowania. Na tym tle „Uwikłanie” Jacka Bromskiego, według znanej książki Miłoszewskiego, robi wrażenie całkiem, całkiem. Paradoksalnie najsłabszym elementem jest tu to, co powinno być perełką - wartość dodana. Czyli rozprawka o nierozliczonych czasach komuny.
Twórcy filmu sporo bowiem pogmerali przy ekranizowanej powieści, zostawili jednak główny przekaz. Nierozliczone i bezkarne zło zawsze wróci, choćbyśmy nie wiem jak pudrowali je i udawali, że deszcz pada. I to wróci wypasione i mocarniejsze niż wcześniej. I choć wątek nierozliczonego świata dawnych ubeków jest tyle w polskim kinie rzadki, co frapujący, to tym razem wprowadza nieco zamieszania. Bo nie do końca wiemy, czy oglądamy klasyczny kryminał, w którym wszystko kręci się wokół śledztwa, czy political fiction o Polsce opanowanej przez sitwę. Szczególnie, że ci trzęsący wszystkim ubeccy dygnitarze to już panowie w sile wieku, wyrzekający generalnie na to, że - jak śpiewał klasyk - nie lubią młodzieży, bo sami już do niej nie należą. I generalnie robiący wrażenie raczej śmieszne niż straszne. Trochę mi więc żal, że Jacek Bromski nie poświęcił im innej przypowieści, stawiając akcent na kryminał...
<!** reklama>Bo jeśli przestaniemy się pochylać nad debatą o uwikłaniu naszych elit, to dostajemy całkiem zgrabnie zbudowaną opowieść. Śledztwo trzyma się kupy, jest ładnie zawiązana zagadka kryminalna, jest też zagadka z przeszłości oraz całkiem zwinna akcja. A do tego jeszcze aktorstwo, ekstraklasowe, bo mamy tu takich mistrzów, jak Seweryn, Globisz, Ostaszewska czy Pieczyński. No jasne, są minusy - wątek romansowy nie bardzo wiadomo po co, niektóre nieprzekonywujące scenki, w końcu koszmarnie stereotypowy gliniarz. Swoją drogą ciekawe, czy kiedyś doczekamy się policjanta, który nie jest nieogolonym, zmęczonym życiem wypaleńcem, co to z niejednego pieca, ale za to jest szczęśliwym mężem i ojcem.
Tak więc oglądamy opowieść o zbrodni, której przyczyny tkwią w czasach PRL - krainy, która może i była trochę jak z filmów Barei, ale głównie była jednak smutnym dramatem. Zaczyna się od terapii grupowej, prowadzonej przez gwiazdę psychologii. Pewnej nocy jeden z uczestników ginie. Śledztwo prowadzi piękna pani prokurator i równie piękny pan policjant.
Akcja rozgrywa się w Krakowie, który występuje tym razem w takiej roli jak Sandomierz w serialu o ojcu Mateuszu. W roli płatnika. Krakowa jest więc dużo i jest nieodmiennie piękny, a także uroczy. Cóż, i tak wolę go jako product placemant niż jakąś fabrykę kiełbas.