„W kulturze, sztuce, w ludzkich głowach, w regułach określających, jak wygląda życie, faceci raczej nie cierpią po rozstaniu, nie wpadają w stan smutnej apatii i bezradnego zagubienia, facetom nie wali się od tego świat. Faceci są silni, zaciskają zęby i idą dalej. Chłopaki nie płaczą” - pisze narrator Przemysława Gulda. I zaraz wyjaśnia, że on do takich facetów nie należy. „A ja czułem po prostu, że jestem samcem beta, że nie daję rady brać się za bary z całą rzeczywistością i nie mam siły na walkę, że nie mam najmniejszego zamiaru dostosowywać się do społecznych wymagań, nie muszę być tym silnym facetem, który nigdy nie płacze i zawsze ze wszystkim daje sobie radę”.
Fragment ten jest też dobrym przykładem języka zwierzeń narratora „Kortyzolu”. Długie, wielokrotnie złożone zdania z kaskadami epitetów i porównań - jakby wyjęte z twórczości modernistów. Na szczęście bez napuszonego słownictwa i chyba tylko dlatego „Kortyzol”, mimo że programowo ucieka od przyzwyczajeń współczesnego czytelnika, okazuje się lekturą strawną i zrozumiałą.
Książka Guldy nie ma też tradycyjnie rozumianej fabuły. Owszem, od początku jest jasne, co się stało. W porzuceniu przez dziewczynę nie ma jednak żadnej atrakcyjnej tajemnicy. Nie wychodzi na jaw zdrada czy inne fatalne zachowanie którejś ze stron. Dziewczyna odchodzi, bo jej uczucie się wypaliło, i nadal korzysta z pełni życia. W tym samym czasie jej były partner osiąga pełnię rozpaczy. Roztrząsa tę rozpacz metodycznie, składnik po składniku.
Najbardziej bodaj interesującym aktem w spektaklu samobiczowania są wynurzenia poświęcone myślom samobójczym. Nie jest to problem wydumany. Mężczyźni zdecydowanie dominują w polskich statystykach ofiar samozagłady. Oczywiście nie tylko zawód miłosny bywa przyczyną targnięcia się na własne życie, lecz często jest ważnym ogniwem łańcucha niepowodzeń, pchających do samobójstwa. Te rozdziały - o paradoksie - w powieści Guldy wydają się mieć najwięcej z życia.
A czy „Kortyzol” może przynieść ulgę tym, którzy cierpią naprawdę? Cóż, byłbym zdziwiony, gdyby tak zadziałał. Zdecydowanie za dużo w nim rozdzierającego smutku, podczas gdy nadziei zaledwie kropla. Z depresji więc „Kortyzol” nie wyciągnie, prędzej w nią wtrąci. Słowem: bardzo niebezpieczna lektura na listopad.
Przemysław Gulda, Kortyzol, Wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2019.
