Z KRZYSZTOFEM PEŁECHEM, wirtuozem gry na gitarze, prowadzącym klasę gitary w bydgoskiej Akademii Muzycznej, rozmawia Magdalena Jasińska.
<!** Image 2 align=none alt="Image 168370" sub="Krzysztof Pełech. Fot. Archiwum">
Zaczniemy od ankiety osobowej. Pseudonim artystyczny jest?
Nie, ale musiałbym o tym pomyśleć, bo wypowiedzenie mojego imienia i nazwiska za granicą jest prawie niemożliwe. Nasz duet - Krzysztof Pełech i Jarema Klich - nazwaliśmy „Kris and Jarema Duo”.
Znak zodiaku?
Byk, choć na granicy Byka i Bliźniąt - 21 maja.
Wady?
Chyba lenistwo. Cały czas męczą mnie wyrzuty sumienia, że coś sobie założyłem i tego nie wykonałem. Gdy się przeniosłem na wieś pod Wrocławiem, postanowiłem, że będę biegał. Jak na razie to mi się nie udało.
<!** reklama>
Zalety?
Na pewno jakieś tam są. Jestem optymistą i tak podchodzę do życia.
A słabości, z którymi Pan walczy?
To lenistwo. O inne należy spytać moją żonę.
Dom rodzinny znajduje się we Wrocławiu?
Tak. Tam się urodziłem i tam mam grupę bliższych i dalszych znajomych. Tam działam, pracuję i myślę, że tam zostanę, choć korci mnie by zmienić klimat.
Kto odkrył u Pana talent muzyczny?
Chyba sam się ujawnił. W mojej rodzinie tradycji muzycznych nie było. W wieku 11- 12 lat sięgnąłem po gitarę i próbowałem podgrywać sobie proste akordy do przebojów Beatlesów. Zaczęło mi to sprawiać przyjemność. Potem byłem dosyć dobrze prowadzony.
Mimo że dość późno?
Zacząłem grać w wieku 12 lat. Najpierw było ognisko, a potem szkoła muzyczna. Duża w tym zasługa moich rodziców. Ojciec kupował mi dobre gitary, dbał, bym systematycznie pracował. Potem pierwsi nauczyciele, Jan Reszke, profesor Piotr Zaleski i wiele osób za granicą.
Słuchał Pan częściej muzyki flamenco czy klasyki, bo jazzu pewnie mniej? Pana repertuar jest bardzo szeroki.
Zdarza mi się zasiąść z muzykami jazzowymi na jednej scenie. Miałem szczęście, bo moi rodzice uprawiali taniec towarzyski, byli nawet mistrzami Polski, dzięki temu osłuchałem się z muzyką latynoską. Jeśli chodzi o słuchanie, to słucham niemal wszystkiego, nawet rapu
i hip-hopu.
Gra Pan w zespołach kameralnych i w duetach. Sprawia to Panu wiele radości?
Gram w różnych składach. W duecie gitarowym i duecie z klarnecistą Kubą Bokunem. Gitara klasyczna jest pięknym instrumentem, ale wiele osób traktuje solowe koncerty gitarowe jako coś niszowego.
Ile ma Pan instrumentów, na których Pan gra?
Mam kilka, ale dwa takie, na których koncertuję. Gitary się szybko starzeją, po kilkunastu latach są już wyeksploatowane i tracą brzmienie.
Jest Pan również dyrektorem festiwalu...
Od 13 lat jestem pomysłodawcą
i dyrektorem Wrocławskiego Festiwalu Gitarowego. Festiwal jest rozpoznawalny. Co roku zjeżdżają do Wrocławia gitarzyści z całego świata i to różnych gatunków: od klasyki do jazzu.
Czy kompozytorzy współcześni chętnie piszą dla Pana muzykę?
Różnie to bywa. Mamy kilka kompozycji specjalnie dedykowanych naszemu duetowi. Jednak ci najwięksi chyba się boją gitary. Głównym problemem jest to, że oni nie znają mojego instrumentu.
Jest Pan użyteczny w domu?
Staram się. Trochę porządkuję, lubię pracę w ogrodzie. Bardzo chętnie łowię też ryby. To mnie relaksuje.
Żona też jest muzykiem?
Jest skrzypaczką, ale nie uprawia tego zawodu. Skończyła też muzykoterapię, a obecnie opiekuje się domem i oczekuje córeczki.
Wybrali już Państwo imię dla córeczki?
Tak, Julka.
To Pana świat zmieni się po przyjściu na świat córki?
Wszystko się zmieni. Już zacząłem odpuszczać w pracy. Nawet odmówiłem trasy koncertowej za granicą, bo zbiegała się z terminem porodu mojej żony.
WYWIAD W RADIU
Magda Jasińska zaprasza do wysłuchania audycji „Zwierzenia przy muzyce” w Polskim Radiu PiK w każdy wtorek o godzinie 23.03
i sobotę o godz. 15.05.