<!** Image align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/schutta_piotr.jpg" >W mieście takim jak Bydgoszcz łapie się rocznie ponad 6 tysięcy złodziei sklepowych, ale to dane fałszywe, bo policyjne. Nie mówią one bowiem o tych przypadkach, gdy złodziej kradnie wafelki i puszkę piwa albo stanik, grzecznie przyznaje się do winy w sekretnym pokoju ochrony, jest spisywany, a następnie puszczany wolno.
Nie wiadomo więc, jak wielka jest ciemna liczba kradzieży w sklepikach i hipermarketach, ale podobno kradniemy na potęgę i z roku na rok coraz więcej. Kradniemy, ale też „wyżeramy” co popadnie, porzucając w zakamarkach hipermarketów puste opakowania po smakołykach.
Piszę „my”, bo przekrój społeczny, majątkowy i wiekowy ujawnia, że małe i duże sklepy okradają wszyscy Polacy, bez względu na wiek, płeć i pozycję.
Socjologowie tłumaczą, że coraz mocniej przyciska nas bieda, a psychologowie radzą pamiętać, że spory udział w kradzieżach ma personel. Okradają własne sklepy, zwłaszcza duże sieci handlowe, bo czują się podobno niedocenieni - materialnie i duchowo.
<!** reklama>
Małe dzieci, które miesiąc temu ukradły w bydgoskim Realu zabawki i inne gadżety na kwotę 700 złotych, też musiały odczuwać ekstremalne niedocenienie.
Nie wiadomo, co czuł mężczyzna z Grudziądza, który chciał oszczędzić 40 złotych na płytce CD. Sprytnie przekleił kod kreskowy, ale wpadł w sieci monitoringu sklepowego. Musiał się mocno zdziwić, gdy policjanci postawili mu nie tylko zarzut popełnienia kradzieży, ale i oszustwa, za co grożą sankcje dużo poważniejsze.