Ma być groźnie, agresywnie, a nastrój tworzony przez patetyczną muzykę powinien sprawić, że dreszcz emocji porazi publiczność. Ośmiokątna klatka jest areną gladiatorów, na której jeden paść musi. Co uwielbiał lud dawnego Rzymu, podoba się też w XXI wieku.
<!** Image 2 align=none alt="Image 182565" sub="Mateusz „Gladiator” Jankowski z toruńskiego No Limits w dosiadzie. Pod nim zasłonięty gardą Grzegorz Snarski. To finał walki wieczoru gali Xcage. Serię huraganowych ciosów przerwał sędzia. Grzegorz zapewnił po walce, że wytrzymałby jeszcze długo - jest jednym z najbardziej niezniszczalnych zawodników polskiego MMA. - Nokautu by nie było - powtarzał po przegranej walce.">Gdy jednak do klatki zmierza Łukasz „Zabor” Zaborowski, zamiast dudniącego rapu rozbrzmiewa „Kiler”, pogodna piosenka Elektrycznych Gitar. - Kiedyś organizatorzy usiłowali mnie przekonać, że utwór ten nie pasuje do oprawy artystycznej. Mnie tam się podoba. Zawsze musi być tak ponuro? - chwilę przed ruszeniem do walki żartuje w najlepsze.
Anakonda, czyli chwyt za głowę
Czy oni się nie boją? O to pyta wielu widzów takich pojedynków.
<!** reklama>- Wiem, że ostatecznie nic mi nie będzie. Przeżyję. Nawet gdyby przytrafił się nokaut czy solidne duszenie. Bo jeśli nie ja sam, to sędzia przerwie walkę. Więc spoko - zapewnia Michał „Longer” Andryszak z bydgoskiego Fighting Division Combat Club, mistrz Polski w MMA (Mixed Martial Arts) i Muai Tai.
Jednak w wieczór toruńskiej gali Xcage, tuż przed walką z Marcinem Zontkiem, doświadczonym karateką i fighterem z Anglii, „Longer„ nie był taki rozmowny. - Bo Zontka dopiero wtedy zobaczyłem. Nie było go dzień wcześniej na ważeniu. Zrobił na mnie wrażenie, nie powiem. Myślałem wcześniej, że jest... mniejszy. Ale już w klatce widziałem, że też poczuł respekt. Więc się wyluzowałem. W klatce najlepszy jest luz. Bo przecież nie ma się czego bać.
<!** Image 3 align=none alt="Image 182565" sub="Publiczność zdecydowanie woli fragmenty walki w stójce, szczególnie, gdy zawodnicy wykonują efektowne, a czasami kończące walkę, kopnięcia. Jednak najczęściej pojedynek schodzi ostatecznie do parteru. Podczas gali Xcage sporo było boksu, Muai Tai, jujitsu, zapasów. Niewiele za to było krwi. Bo to nie burda w remizie, tylko dynamicznie rozwijający się sport.">„Longer” zapewnia, że pamięta każdą sekundę walki. - Po prawym sierpie zachwiał się i rzucił na moje nogi, chcąc doprowadzić do parteru. Rzadko wygrywam w parterze, ale dobrze sobie radzę, o czym dotąd pewnie mało kto wiedział.
Gdy zastosował chwyt za głowę, anakondę, Marcin Zontek „odpłynął”, prawie zemdlał.
Większość zawodników dyscypliny, która jeszcze w Polsce oficjalnie sportem nie jest, a tylko... rekreacją fizyczną, szlify zdobywała podczas jak najbardziej oficjalnych Mistrzostw Polski Amatorskiego MMA.
- To najlepsza droga do sukcesów - przyznaje Mateusz „Gladiator” Jankowski, zdecydowany czarny koń toruńskiego klubu No Limits, zwycięzca prestiżowego Outsider Cup w Niemczech. - Trzeba zdobywać doświadczenie walcząc na macie, w kaskach na głowie. Ja miałem pierwszą walkę w swoje 18 urodziny. Wygrałem. Gdy jest się dobrym amatorem, można zacząć spokojnie czekać na propozycje udziału w zawodowej gali.
<!** Image 4 align=none alt="Image 182565" sub="Michał „Longer” Andryszak z Bydgoszczy podczas rozgrzewki w szatni ze swoim trenerem Tomaszem Krajewskim. ">Po co niszczyć zdrowie?
„Gladiator” swojej szansy na wielki powrót nie stracił. Wygrał po ponad dwóch latach przerwy w startach z doświadczonym Grzegorzem Snarskim ze Świebodzina.
- Obejrzałem jego walki na YouTube. Wszyscy korzystamy z tego źródła - przyznaje. - Myślałem, że rozegramy pojedynek w stójce, bo Grzegorz ją wyraźnie preferuje, ale potoczyło się inaczej. Udało mi się zastosować rzut zapaśniczy, zakończony dosiadem. Dobrze, że sędzia przerwał moje okładanie go pięściami. Po co niszczyć zdrowie?
Jednak Grzegorz Snarski, totalnie poobijany na twarzy, zaraz po walce nie krył zawodu. - Nie było tak źle. W sumie to on się męczył, a ja odpoczywałem za gardą. Nokautu by tu nie było...
Nagle przerywa i doskakuje do „Gladiatora”, wchodzącego właśnie w glorii chwały do szatni.
Nie startuje jednak do niego z pięściami. Wręcz odwrotnie.
- Choć, zrobimy sobie zdjęcie! Po chwili obaj obfotografowują się w objęciu.
<!** Image 5 align=none alt="Image 182565" sub="Przed chwilą bili się okrutnie, teraz pozują do zdjęcia - Grzegorz Snarski i Mateusz Jankowski.">- Jaka zadra? Jakie pretensje? Nic takiego - deklaruje przegrany. - Sztama.
Tak podchodzi do walk zdecydowana większość zawodników MMA.
- Naprawdę rzadko się zdarzają jakieś nieprzyjemne odzywki, choć kiedyś takie słyszałem - przyznaje „Zabor”. - Zdecydowana większość z nas to normalni, pogodni ludzie. Szacun i koleżeństwo to podstawa.
Podobnie było w 2006 roku, gdy na pierwszej gali Xcage wystąpił pochodzący z Czeczenii Mamed Khalidov, dziś niekwestionowana gwiazda polskiego MMA. Ci, którzy z nim walczyli, a wśród nich jest i Paweł Klimkiewicz z No Limits Toruń, dyrektor organizacyjny Gali Xcage, przyznają, że sympatyczny z niego kolega.
<!** Image 6 align=none alt="Image 182565" sub="Damian „Iron” Domachowski z No Limits Toruń walczy z Rafałem Rynkowskim z MMA Team Ełk.">- Dla nas to rywalizacja sportowa. Jakieś nieprzyjemne zachowania przed lub po walce nie powinny mieć miejsca. I raczej nie wchodzą w rachubę - zapewnia Klimkiewicz.
Mało tego. Zawodnicy, którzy starli się ostro w klatce, potrafią umawiać się potem na wspólny sparing, by szlifować element, który zdecydował o porażce jednego z nich!
Albo w innych klubach szukają okazji do sparingów, które odsłonią, gdzie tkwi błąd do poprawienia. Tak jest w przypadku choćby przegranego w pierwszej walce gali Xcage „Zabora”. Znakomity w stójce, jeden z najszybszych w Polsce zawodników, po raz kolejny uległ przez dźwignię na łokieć, czyli balachę.
- Tak było podczas turnieju miast Toruń - Bydgoszcz, który drużynowo przegraliśmy z Toruniem, a mnie załatwił Dawid „Ryba” Rybicki, podobnie teraz, gdy pokonał mnie Mateusz Wikarski z Janikowa. Gdzieś... tam... tę rękę niepotrzebnie wystawiam. To dziwne, bo na treningach u nas, w Bydgoszczy, nikt nie potrafi mnie poddać w ten sposób. Dlatego umówiłem się już na sparingi w Olsztynie i Poznaniu. Może koledzy z tamtych klubów ujawnią mój błąd?
<!** Image 7 align=none alt="Image 182565" sub="Damian wygrał przez efektowne duszenie zza pleców - mata leo. Doznał jednak w trakcie pojedynku bolesnego urazu barku. ">„Zabor” żywić nie będzie
Bydgoski klub prowadzi Tomasz Krajewski, znawca i trener krav maga, izraelskiej sztuki walki, uchodzącej za najskuteczniejszą na ulicy.
- Kravka to system głównie obronny - tłumaczy. - Ma się sprawdzić na ulicy w przypadku brutalnego ataku, a jego zasadniczym atutem jest zaskoczenie. W przypadku walki w klatce element zaskoczenia odpada. Tu wchodzą ludzie znający swoje możliwości i przygotowani na wszystko. Ponadto krav maga stosuje szereg technik tu niedozwolonych. Bo w ośmiokątnej klatce nie ma uderzeń głową, ciosów w krtań, oczy, splot słoneczny, jądra. A od tego, szczerze mówiąc, krav maga zaczyna. W klatce przeważa parter, a w tym najlepsi są adepci BJJ, brazylijskiego ju-jitsu. Dlatego walkę w parterze ćwiczymy opierając się właśnie na technikach brazylijskich.
Treningi MMA odbywają się codziennie. Do tego dochodzą zajęcia na siłowni. Większość fighterów dzieli salę treningową z... klasą lekcyjną. Bo wielu zawodników, z powodzeniem walczących zawodowo, jeszcze się uczy.
- Mam zostać technologiem żywienia - zdradza „Zabor”. - Ale żywić raczej nie będę. Przyszłość wiążę z MMA.
Są wśród nich także absolwenci wyższych uczelni. Mateusz „Gladiator” Jankowski skończył Wyższą Szkołę Bankową. - Zarządzanie w turystyce... Może jakieś biuro podróży kiedyś założę? - duma. - Ale walczyć chcę jak najdłużej. W Stanach są mistrzowie po czterdziestce. To pewnie marzenie każdego z nas - walczyć tak dobrze, by pojawiły się propozycje udziału w najpoważniejszych turniejach światowych, gdzie MMA jest w pełni doceniane. W moim przypadku nie jest z pieniędzmi źle. Na co dzień pracuję jako „bramkarz”, a organizacja Xcage zaproponowała mi satysfakcjonujący kontrakt. Ale wielu kolegów narzeka, bo nawet z kilku walk zawodowych w ciągu roku nie przeżyją.
U progu światowej kariery
Niewątpliwym asem z Torunia jest 19-letni Damian „Iron” Domachowski, mistrz Polski w MMA. Podczas gali Xcage swoją walkę wygrał przez efektowne duszenie od tyłu, czyli mata leo. Potem okazało się, że zrobił to mimo bolesnego uszkodzenia barku. Niezbędna była interwencja lekarza.
- Damian naderwał mięsień barkowy, zdarza się - uspokaja Paweł Klimkiewicz. - „Iron” jest najlepszym technikiem w toruńskim klubie. Świetnie walczy w parterze, jest doskonałym materiałem na zawodnika klasy przynajmniej europejskiej.
Jeszcze wyżej ocenia możliwości wychowanka bydgoskiego klubu Michała „Longera” Andryszaka: - Gdy zostawał mistrzem Polski w Muai Thai, wygrał w siódmej sekundzie kopnięciem na głowę mawashi geri. Jest ciężkim zawodnikiem, waży 115 kilogramów, ale bardzo szybkim. Nie ma wielu tak sprawnych fighterów w tej wadze, może zrobić światową karierę.
- Miło to słyszeć - reaguje na te słowa „Longer”. - Na absolutne wyżyny trudno się jednak dostać. Ja na przykład muszę godzić pracę informatyka - osiem godzin przed komputerem, ze studiami wychowania fizycznego i treningami. Nie chcę się porównywać z Pudzianem, choć jesteśmy w tej samej wadze, a ja jestem wyższy od niego o głowę, ale po pierwsze - on ma pieniądze. I choć w tym sporcie piękne jest to, że w klatce pieniądze przestają mieć znaczenie, to w czasie przygotowań odgrywają rolę ogromną. Przykład - ja idę do pracy, a Pudzian od rana trenuje.
Na wielkie pieniądze przyjdzie czas
Zarobki zawodników MMA owiane są tajemnicą, jednak nieoficjalnie dowiedzieliśmy, że za wejście do klatki podczas walki zawodowej zawodnicy dostają w Polsce od tysiąca do kilkunastu tysięcy złotych. Zgodnie przyznają, że pokrywa to często jedynie koszt kilkumiesięcznych przygotowań do konkretnej walki.
- Sądzę, że dziś w kraju jedynie Mamed Khalidov może powiedzieć, że z MMA udaje mu się żyć - mówi Adam Tulisz, wychowanek toruńskiego No Limits, a dziś trener występującego w gali Xcage Rafała Błachuty z Kwidzyna, który wskazaniem sędziów pokonał Dawida „Rybę” Rybickiego z Torunia. - Rafał, choć dopiero dwudziestolatek, ma już za sobą występy na gali KSW, o której najgłośniej dziś w Polsce za sprawą relacji telewizyjnych. To już prawie okno na świat. Ale umówmy się, na zarabianie wielkich pieniędzy w MMA przyjdzie dopiero czas. Na razie tylko nielicznym udało się występować w największych turniejach w Stanach.
Do takich zawodników należy Damian Grabowski, dziś numer jeden w Europie, który sędziował toruńską galę.
- To superkozak - zapewnia Paweł Klimkiewicz. - Po przyjacielsku pomagał przy organizacji. Dziś w polskim MMA przyjacielskie kontakty odgrywają ciągle spore znaczenie. Pieniądze będą, powtarzam wszystkim. Większość zawodników to wie. Dziś walczą po pierwsze dla satysfakcji. Rozumieją, o co chodzi i nie są niecierpliwi. Dyscyplina ciągle się w Polsce rozwija, media są coraz bardziej nią zainteresowane, zawodnicy zaczną w końcu na tym uczciwie zarabiać.