Przylgnął do niego przydomek „Niezwyciężony”. Stoczył kilkaset walk na tatami. Osiągnął w judo wszystko, a po zakończeniu kariery wszedł do klatki i nie dał się pożreć. Teraz chce spróbować sił w wielkiej polityce. Jego motto: „Porażka nie wchodzi w rachubę”.
Rozmowa z PAWŁEM NASTULĄ, mistrzem olimpijskim i mistrzem świata w judo, zawodnikiem MMA.
<!** Image 2 align=right alt="Image 180159" sub="Ostatnia walka Nastuli była jego pierwszą w klatce (na zdjęciu). Zakończyła się zwycięstwem przez poddanie przeciwnika w drugiej minucie. Jego rywal Jimmy Ambriz doznał poważnej kontuzji zerwania mięśnia. /fot. Dariusz Bloch">Co budzi w Panu większy strach, wejście do klatki czy myśl o pierwszym wystąpieniu w Sejmie?
Ta druga rzecz, ponieważ to coś nowego w moim życiu. Musimy rozmawiać o polityce? Koncentruję się przed walką (rozmowa odbyła się przed ósmym występem Nastuli w MMA - red.).
To porozmawiajmy o „Tańcu z gwiazdami”. Denerwuje Pana słowo celebryta?
Denerwuję się, kiedy ktoś mnie tak nazywa. Przed walką bywam drażliwy, więc proszę uważać. Ja się za celebrytę nie uważam. Jeśli jestem rozpoznawany, to nie dlatego, że wystąpiłem w programie rozrywkowym.
Lubi Pan tańczyć?
W tańcu nigdy nie czułem się dobrze. Trudno mnie wyciągnąć na parkiet. Dlatego przyjąłem dopiero czwarte zaproszenie do programu.
I polubił Pan w końcu taniec?
<!** reklama>Nadal mam z tym problemy. Chociaż stres związany z tańcem jest dzisiaj dużo mniejszy. Występy na żywo przed wielomilionową publicznością zrobiły swoje.
Kto Pana namówił, by wystartować w wyborach do Sejmu?
Znajomy, który jest w PSL. Wiedział, że interesuję się sprawami mojej gminy i że wciąga mnie lokalna polityka. U siebie w Łomiankach jestem radnym.
<!** Image 3 align=right alt="Image 180159" sub="Radość mistrza po walce na niedawnej gali MMA w Bydgoszczy. /fot. Dariusz Bloch">Długo się Pan zastanawiał?
Kilka tygodni. Obawy miałem podobne jak przed „Tańcem z gwiazdami”. Ale wiem, co konkretnie chciałbym robić. Zależy mi między innymi na trudnej młodzieży, bo sam nie byłem supergrzecznym chłopakiem. Gdyby nie sport, nie wiem, co bym dzisiaj robił. Judo dało mi dużo, ale też w pewnym momencie wszystko postawiłem na sport. Nieważne, co by się działo, o 17.30 mówiłem kolegom „cześć” i leciałem na trening. Kiedy mówili: „Po co ci treningi? Przecież jesteś już mistrzem Polski”, odpowiadałem, że chcę zostać mistrzem świata. To, co mam dla młodzieży, opieram na własnym doświadczeniu.
Jak chce Pan to zrobić?
Na razie jest ogólny zarys, ale zależy mi na zgłoszeniu specjalnej ustawy. Chcę się w tej sprawie porozumieć z innymi politykami sportowcami. Buduje się obiekty sportowe, ale często brakuje ludzi, którzy mogliby poprowadzić tam zajęcia. Zresztą sprzętu też jest za mało. Jeżdżę po małych miasteczkach, prowadząc seminaria z judo i MMA i widzę, jak to wygląda. Niektórzy nawet maty nie mają. Nadrabiają zapałem.
Pisze się o Panu: „W judo osiągnął wszystko”. Dużo Pan ryzykował wchodząc jako 35-latek do ringu w formule mieszanych sztuk walki...
Po zakończeniu przygody z judo nadal trenowałem, bo nie byłem w stanie usiedzieć. Kiedy otrzymałem ofertę od federacji PRIDE i zacząłem oglądać walki MMA, nie ukrywam, byłem przerażony. Pojechałem nawet z żoną na turniej do Japonii, by sama to zobaczyła. Wspólnie zdecydowaliśmy, że spróbuję. A potem... zaczęła się nagonka w prasie, że niepotrzebnie się rozdrabniam. Ale medalami, które zdobyłem w judo, rodziny nie nakarmię. Z tym nie wiązały się nigdy duże pieniądze. Nie ukrywam, że motywem mojego wejścia do MMA były finanse. Chociaż, rzeczywiście, ten sport też mi się spodobał.
W Internecie można zaleźć filmik, na którym trenuje Pan z Waldemarem Pawlakiem. Jakie to uczucie rzucić wicepremierem o ziemię?
Wielu zawodników w życiu rzuciłem, ale tego nie zapomni się do końca życia.
Ale tak delikatnie Pan rzucał.
No wie pan, w końcu to minister gospodarki, trzeba ostrożnie, żeby nasza gospodarka nie podupadła.
Nie boi się Pan, że indywidualizm, dzięki któremu wygrywa Pan walki, może Panu zaszkodzić w polityce?
Będę starał się realizować program PSL, ale nie wiem do końca, jak to będzie. Jeżeli zdarzy się coś, co uderzy w moją godność, czy nie będzie pasowało do mojej osobowości, to chyba się sprzeciwię.
Czy przyszły poseł Nastula wejdzie do klatki?
Wolę określenie oktagon, klatka źle się kojarzy. Jeśli dostanę się do parlamentu, raczej nie będę już walczył. To nie wypada. Poza tym już jako radny w gminie mam problemy, żeby pogodzić cykl treningowy z obowiązkami w samorządzie.
Jak wygląda dzień startowy zawodnika MMA?
Wyjątkowo dzisiaj rozmawiamy, bo normalnie przed walką już się z nikim nie spotykam. Odpoczywam, staram się wyspać.
Trudno zasnąć?
Nigdy nie miałem z tym problemów. Za młodu, jak się jeździło po różnych turniejach, to nikt nie spał, wszyscy gadali o zawodach. Oprócz mnie. Może jeszcze dzisiaj się zdrzemnę. Potem jakiś spacer i obiad z węglowodanów, czyli makaron. Żadnego treningu, tylko rozgrzewka przed walką, już w szatni.
Czego musiał się Pan nauczyć wchodząc do MMA?
Wszystkiego. Walki w stójce, walki w parterze bez judogi. Pierwsze dwa lata były bardzo trudne. Trenuję ten sport szósty rok i dopiero w tej chwili zaczynam to łapać.
Nie obyło się bez kontrowersji. W Stanach oskarżono Pana o niedozwolony doping i nałożono 6,5 tysiąca dolarów kary. Zapłacił Pan?
Mam zastrzeżenia do sposobu, w jaki odbyło się pobranie próbki. Ale zapłaciłem karę i jeszcze wydałem sporo pieniędzy na prawnika, żeby to wszystko odkręcić. Musiałbym jednak wydać cztery razy tyle, więc sobie odpuściłem.
Ma Pan dwie córki. Oglądają walki ojca?
Starsza tak, młodsza się boi. Nie powiem, żeby były szczęśliwe z tego powodu, że walczę. Razem z żoną wielokrotnie mi tego zabraniały.
Przed walką jest strach?
Nie boi się tylko wariat.
To jest strach, że będzie bolało?
Nieeee. O bólu się nie myśli. Człowiek boi się, że przegra przez jakiś głupi błąd. Nawet najwięksi wojownicy czują napięcie przed walką. Ale ten stres nie osłabia, przeciwnie, powoduje większą mobilizację. Zazwyczaj ostatni tydzień przed zawodami muszę mocno panować nad sobą, bo łatwo mnie zdenerwować.
Sprawia Pan wrażenie człowieka spełnionego w życiu. Ale może jest coś, co nie daje spokoju?
Chciałbym na przykład nauczyć się perfekt języka angielskiego. Ale to są drobiazgi. Mam wspaniałą rodzinę, jestem zabezpieczony materialnie, nie muszę się martwić o przyszłość dzieci. Niczego w życiu nie żałuję. Oczywiście, były różne wzloty i upadki, ale jest OK. Każdemu życzyłbym w życiu takiej drogi, jak moja.
Nie zawsze Paweł Nastula wygrywał.
Na igrzyskach w Barcelonie w 1992 roku zająłem piąte miejsce, potem był nieudany start na mistrzostwach świata w Kanadzie i poważna kontuzja. Powoli zacząłem rezygnować z judo. Od szesnastego roku życia nie brałem od mamy ani grosza, a tutaj nagle zostałem skreślony z kadry, skończyły się diety i stypendium sportowe.
Ale dwa lata później było złoto na mistrzostwach Europy w Gdańsku. Przez kolejne cztery lata nie przegrał Pan żadnej walki, zdobywając tytuły mistrza świata i złoty medal na olimpiadzie w Atlancie.
Niewiele brakowało, a nie byłbym dzisiaj mistrzem świata czy olimpijskim. Uratowała mnie chyba siła charakteru i to, że chciałem coś udowodnić.
Najtrudniejsza walka w MMA?
Pierwsza, z Antonio Nogueirą. Po trzech miesiącach treningu dostałem zawodnika numer dwa na świecie. Mocno stresująca była ta walka. Skazywano mnie na pożarcie. Mówiono, że nie wytrzymam nawet minuty, a walka trwała osiem.
Potem był Aleksandr Jemielianienko, który założył Panu duszenie zza pleców.
Nie mogę tej przegranej przeboleć, bo walka była do wygrania, walczyłem nieźle. Potem podchodzili do mnie Rosjanie i dziwili się, że w krótkim czasie zrobiłem tak duże postępy. Ale wyszedł brak doświadczenia, źle rozłożyłem siły i po prostu umarłem w ringu.
Teczka osobowa
Porażka wykluczona
Ma 41 lat, żonę i dwie córki. Mieszka na wsi pod Warszawą. Od roku jest radnym w gminie Łomianki. Prowadzi w stolicy własne centrum sportowe Nastula Club.
Judo trenuje od 10 roku życia. Jest mistrzem olimpijskim, dwukrotnym mistrzem świata, trzykrotnym Europy. Od 2005 roku walczy w formule MMA, gdzie cztery razy wygrał i tyle samo przegrał.