Wystarczy pospacerować wokół Starego Rynku. Pubów i klubów multum. Pełne młodych ludzi, głównie studentów.
W tej chwili, jeżeli młodzi ludzie chcą sensownie spędzić czas, to mają takie pole do popisu, o jakim my nie mogliśmy nawet pomarzyć, a należę do generacji 40+.
W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych były w mieście dwa kluby studenckie i mordownie...
<!** Image 3 align=none alt="Image 165467" sub="Andrzej Gawroński.
Fot. Nadesłane">
Do tego, jeżeli ktoś gustował w kiepskim striptizie, to chodziło się na dancingi i było to w swoim czasie nawet modne. Ja sam byłem nawet kilka razy w „Michale” na dansingu ze znajomymi. Dziś, pomijając nawet przybytki gromadzące studentów, bo to inna historia, to generalnie można spędzić noc tylko chodząc od klubu do klubu. Są to miejsca zaangażowane artystycznie jak „Mózg” oraz takie, w których można po prostu potańczyć, pogwarzyć czy pobyć w towarzystwie.
Jednak człowiekowi mającemu już siwą albo szpakowatą głowę mocno trudno znaleźć stosowny lokal. Głośna muzyka nie
z tej epoki, towarzystwo patrzy koso...
<!** reklama>
Faktycznie ludziom, nazwijmy ich umownie dorosłymi, pozostają głównie restauracje. Młody człowiek nie pójdzie tam, gdzie trzeba zostawić najmarniej 100 zł za kolację przy akompaniamencie stonowanej muzyki. Zatem zostaje np. „Maestra”, „Cafe Pianola”, „Eljazz”,czyli można to na palcach jednej ręki policzyć.
Są dwie kręgielnie. Na Zachodzie bywa w takich lokalach towarzystwo bardzo mieszane. Nie brak osób w bardzo zaawansowanym wieku.
Parę lat temu sam nawet prowadziłem w „Łuczniczce” wieczorki adresowane właśnie do osób w wieku 50+ w kręgielni. Była muzyka z lat sześćdziesiątych do osiemdziesiątych. Nie wiem, czy takie imprezy są tam nadal prowadzone. Wiem natomiast, że zarówno na piętrze w „Galerii Pomorskiej”, gdzie często bywam na bilardzie, jak i w Łuczniczce” królują młodzi ludzie. Nie wiem, z czego to wynika. Czasem zdarzyło mi się być za granicą na imprezie i bawili sie tam siedemdziesięcio- i osiemdziesięciolatkowie ze znacznie młodszymi ludźmi i nikomu to nie przeszkadzało. U nas, jak ktoś przekracza taką smugę cienia, to zaczyna zamykać się w domowej skorupie. Poza takimi nielicznymi niezmordowanymi birbantami, którzy nie mogą się obyć bez życia kulturalno-rozrywkowego. Może moje zdanie na ten temat nie jest do końca miarodajne, ale tak to widzę.