Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kilka chwil do pogrzebu

Redakcja
Kiedy to wszystko przeleciało? Któż nie zadaje sobie tego pytania, gdy dociera do niego, że więcej już za nim niż przed nim? A następną dużą rodzinną imprezą może być jego własny pogrzeb?

Jasne, nie siadamy i nie dywagujemy codziennie nad tym, jaki sens ma ta codzienna szarpanina. Po prostu czasami nachodzi nas refleksja, że to nasze zwykłe życie przeleciało jak szalone. Tylko czy coś tak banalnego można pokazać w kinie? I to tak, żeby ten zwykły lud poczuł, że ogląda dzieło niezwykłe? Można. Bo "Boyhood" Richarda Linklatera to niezwykły film.

Kino przyzwyczaiło nas przecież do tego, że musi być jakieś wielkie bum. Tragedia, wypadek, zbrodnia. Albo chociaż choroba czy trauma na wieki wieków. W "Boyhood" mamy przeciętne życie, bez tego wszystkiego. Dorastanie dzieciaków, starzenie się rodziców i ich dojrzewanie - albo i nie - do określonych ról społecznych, nieustanne próby utrzymania się na powierzchni. Lepsze i gorsze chwile, większe i mniejsze błędy, które na wszystkim kładą swój cień, ale przecież nie ostateczny... Po prostu najzwyklejsze życie. W czym więc tkwi sukces filmu? W dużej mierze w jego formule - "Boyhood" kręcono przez... 12 lat. Ekipa spotykała się co roku na kilka dni. Starzejący się na ekranie bohaterowie to więc nie robota magików od charakteryzacji, ale czasu, który mija i nikogo nie oszczędza. Oczywiście, najbardziej widać to po głównym bohaterze - poznajemy go jako sześcioletniego malca, a żegnamy jako 18-letniego faceta, który wyfruwa z rodzinnego gniazdka. Ale może jeszcze większe wrażenie robią jego rodzice, grani przez Patricię Arquette i Ethana Hawke'a, znanych aktorów, którzy też zmieniają na naszych oczach.

W filmie są oczywiście momenty - kilka rozmów, kilka scenek - które
"kłują" nas bardziej niż inne. I zmuszają do przefiltrowania wszystkiego też przez nasze własne historie. Na przykład wtedy, gdy zdajemy sobie sprawę, jak łatwo z naszego życia znikają ludzie, którzy kiedyś wydawali nam się najważniejsi na świecie. Przeprowadzamy się, zdobywamy nowych znajomych, zmieniamy priorytety - i ci najważniejsi stają się wspomnieniem. Albo kiedy dochodzimy do wniosku, że nie jesteśmy tak wyjątkowi, jak nam się dotąd wydawało. Bo jak się okazuje tych wyjątkowych jest tak naprawdę na świecie cała masa, a do tego inni są od nas może trochę pracowitsi, może mają więcej szczęścia...

Tak więc poznajemy zwykłą rodzinę. Ludzi takich jak my. Albo nasi sąsiedzi. Mama samodzielnie wychowuje syna i córkę, tata zjawia się od czasu do czasu. Są więc nowi tatusiowie, co jeden to smętniejszy... Oglądamy, jak matka walczy o swój amerykański sen, albo chociaż krótką drzemkę, jak dzieciaki dorastają, jak różni ludzie wybierają różne modele życia, choć dla wszystkich czas jest nieubłagany. Jak z każdym rokiem każdemu twardnieje skóra. Ale też jak zmienia się świat, bo twórcy filmu serwują nam wyprawę przez najróżniejsze mody - od muzyki, po fryzury.

W dzisiejszym kinie kręci się filmy tak, żeby te półtorej godziny ładniutko wpasować w programy multipleksów. I przyzwyczailiśmy się do tego. "Boyhood" trwa prawie trzy godziny. A kiedy się kończy, jesteśmy wściekli. Bo chciałoby się, żeby ta zwykła historia trwała dalej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!