Przed „Karrambą” podejmowano próby wskrzeszenia ducha „Węgliszka”, jednak kończyły się klapą. Kiedy Przemysław Buczkowski, szef „Karramby”, przedstawił wstępnie swój plan, w mediach i w internecie zawrzało.
Krytycy podnosili, że w tej lokalizacji trzeba przygotować specjalną ofertę, nie tylko nastawioną na sukces finansowy i frekwencyjny, ale również kulturalny.
Kurz opadł, załoga „Karramby” wzięła się do roboty i - nie mam co do tego wątpliwości - wyszła ze starcia obronną ręką. Dała radę, używając określenia modnego wśród polityków i gimnazjalistów. Menu jest proste, ale zarazem ciekawe, potrawy niedrogie.
Napoje, w tym piwa, urozmaicone. Wystrój - nowoczesny, z uwzględnieniem trendów panujących w restauracjach w dużych miastach, zarówno polskich, jak i zachodnich. Świetnymi pomysłami są prezentacja sentencji na ścianie, integrujący duży stół (za tym podążyli inni bydgoscy restauratorzy, mamy dzisiaj takich stołów co najmniej kilka) i tajemniczy wąż, wylegujący się w terrarium przy ladzie.
Zawiedzeni z pewnością nie są miłośnicy muzyki. W „Karrambie” często słychać muzykę na najwyższym poziomie. Kapitalne koncerty zagrały tam kapele młode, jeszcze mało znane, ale również te rozpoznawalne, jak choćby Tymon i Transystors czy inowrocławscy Szulerzy, gwiazda w świecie krajowego bluesa.
Z „Karramby” poszła w Polskę znakomita promocja miasta przy okazji prowadzonej tu przez Marka Niedźwieckiego Listy Przebojów Programu Trzeciego oraz audycji Ranne Kakao (Radio Rock). Dzieje się więc całkiem sporo. O popularności restauracji zawsze jednak głównie decydują jej goście. „Kar-ramba” jest pełna. I to najlepiej świadczy o jakości.