Ogień pojawił się we wtorek, około godz. 8. Gasić pojechało 15 zastępów straży, ale nie od razu tyle stawiło się na miejscu (i nie tak szybko, jak by tego oczekiwali zrozpaczeni pracownicy), nikt nie przewidział, że pożar aż tak się rozprzestrzeni.
Natychmiast wskazano winowajcę: sadze z komina, tyle że właściciel około trzech tygodni temu zlecił kominiarzowi czyszczenie przewodu. Góralska część już nie istnieje, przetrwał drugi moduł, nowoczesny hotel i spa, częściowo zalany wodą. - Dach pokryty jest aluminium tak świetnie udającym gonty, że strażacy zaczęli go polewać - mówi Sebastian Gąsienica, właściciel „Gazdówki”, członek zakopiańskiej rodziny z gastronomicznymi tradycjami. Zniszczony obiekt był wznoszony dwa lata. Nowy stanie szybciej. W pogotowiu są już góralscy cieśle, bo tylko oni potrafią budować według oryginalnych zasad. - Niestety, będziemy budować już bardziej po nowemu, czyli nie wyłącznie z bali, a na murowanym szkielecie, ale na budowę musimy poczekać, aż pracę skończy ubezpieczalnia - mówi właściciel. - Teraz moje główne zmartwienie, to znalezienie miejsc tymczasowej pracy dla załogi. Są ze mną, wielu od początku „Gazdówki”, pomagają sprzątać zgliszcza. Jesteśmy jak rodzina. Połowę ludzi ulokuję u siebie, drugiej części też nie pozwolę zginąć - zapewnia Sebastian Gąsienica.
PRZECZYTAJ:W Żołędowie zaczną wszystko od zera. Dobrze, że można liczyć na ludzi
Być może będzie mógł liczyć na bydgoskich restauratorów. Wieść niesie, że są bardzo zainteresowani pomocą, ale na konkrety przyjdzie jeszcze poczekać. - Takie nieszczęście powinno jednoczyć całe nasze środowisko. Wierzę, że tak będzie - powiedział „Expressowi” cukiernik Adam Sowa.