Takie w każdym razie można było mieć wrażenia i myśli ubiegłej soboty, 19 lutego, na bydgoskim Starym Rynku. Policjanci stali w pobliżu wymachującego bronią na zaimprowizowanym podium mężczyzny. Ten nawet zwracał się do nich, lecz do interwencji doszło dopiero po wiecu. Jak długo trwało to zgromadzenie na centralnym placu w mieście? Czas łatwo prześledzić. Po Internecie krążą nagrania dwóch mówców, którzy tego dnia zabierali głos na Starym Rynku. Przemawiali w sumie przez ponad 50 minut. Mówcy w tle mieli zegar na ratuszu. Gdy pierwszy z nich brał mikrofon do ręki, ów zegar wskazywał 16.45. A gdy kończył drugi mówca, ten uzbrojony w kij na poselski ryj i walthera do obrony polskości, na zegarze dochodziła 18.20.
Dokładne rozliczenie czasu potrzebne jest po to, by ustalić, ile czasu mieli policjanci obstawiający wiec narodowców, by zorientować się, co się święci, poprosić o rozkazy dowódców i ewentualnie przerwać „performans humorystyczno-artystyczny”, jak określili swój sobotni występ jego organizatorzy.
Jakby kij i walther nie były dostateczną przesłanką do działania dla policji, to na dokładkę dostali słowa. Te o amerykańskich żołnierzach – „bandytach, mordercach i gwałcicielach”, ukraińskiej władzy – „śmiertelnym wrogu, przynajmniej do czasu rozliczenia się z banderyzmem”, posłach – „zdrajcach” i konkretnie jednej z posłanek – „k…”, wreszcie o tych z nas, którzy popierają zaangażowanie Polski w obronę Ukrainy – z postulatem wykluczenia tych Polaków z narodowej wspólnoty.
Rozumiem, że podium na Starym Rynku otaczał wianuszek około 200 osób, w części ubranych w paramilitarne uniformy. Osób, które nie wiadomo, jak zareagowałyby na wkroczenie policjantów i przerwanie wiecu. Rozumiem, że spóźnione zatrzymanie Marcina O., który wymachiwał bronią, pozwoliło zebrać dowody na naruszenie przez niego prawa. Ale, powtarzam, co by się stało, gdyby na Starym Rynku stał z wyciągniętym „gnatem” Anders Breivik, a nie krzykacz efekciarz?
Gdy myślę o zachowaniu policji w sobotę, 19 lutego, przypominają mi się bydgoskie manifestacje w ramach Strajku Kobiet. Po jednej z nich przez wiele tygodni głośno było na temat brutalności policji, która pewnej demonstrantce miała złamać rękę. Dziś można na to zdarzenie spojrzeć z dwóch punktów widzenia.
Z pierwszego warto zastanowić się, czy policja była bardziej skora do rozganiania strajków kobiet dlatego, że mniej się ich obawiała, niż umundurowanych, być może uzbrojonych i wyjących niczym wilki nacjonalistycznych kamratów. A przy okazji też można zadać sobie pytanie, czy rozkazy dowódców policji nie nakazywały większej tolerancji dla prawicowych kamratów niż dla lewicujących feministek i jej zwolenników?
Z drugiego punktu widzenia, warto pomyśleć, czy publiczne oskarżenia o brutalność, jakie spadły na bydgoskich policjantów po strajkach kobiet, nie spowodowały tego, że są oni teraz nieskorzy do zdecydowanego działania nawet w sytuacji, gdy na wiecu widzą os0bnika z pistoletem w dłoni i mową nienawiści na ustach.
