Panowie rozpoczęli swój niezwykły rejs z zerowego kilometra żeglownej Wisły, czyli przy ujściu Przemszy. Do Torunia mieli 735 kilometrów, do rodzinnego starego Fordonu pana Ryszarda 775, zaś do przeprawy promowej w Świbnie, czyli do mety, 938 kilometrów.
- Aby nasz projekt został zrealizowany, trzeba było sobie narzucić dyscyplinę płynięcia. Wstawaliśmy o godzinie 6.30, o 8.30 schodziliśmy na wodę. Natomiast od południa przez 3 godziny wypoczywaliśmy w cieniu na brzegach, aby uniknąć największego upału. Około godziny 20 lądowaliśmy na lądzie, aby przygotować się do noclegu. Wychodziło więc od 6 do 7 godzin wiosłowania – wyjaśnia nam Ryszard Zglenicki.
Uczestnicy wyprawy, a ta nosiła nazwę „Moja Wisła”, płynęli na dwóch polietylenowych jednoosobowych kajakach „Tiwok”, wioząc cały sprzęt biwakowy, odzież na zmianę i zapasy żywności w lukach ładunkowych oraz na pokładach.
Zdarzyło się kilka wywrotek
Na trasie zdarzyło się kilka niebezpiecznych sytuacji – Ryszard Zglenicki dwukrotnie wywrócił się, raz na bystrzu, drugi raz na kamienistej rafie. Grzegorz Jankowski miał wywrotkę przy wysiadaniu z kajaka na głębokiej wodzie. Oczywiście wywrotki na środku rzeki były bardziej niebezpieczne niż ta przy brzegu, bo trzeba było ratować siebie, kajak, i płynące osobno wiosło.
- Nie jest łatwo wyswobodzić się z mocno dopiętego na kokpicie kajaka fartucha. Zanim się wyswobodziłem minęło chyba z kilkanaście sekund. Ale cały sprzęt wieziony na pokładzie miałem dobrze zamocowany, więc nie musieliśmy z Grzegorzem wyławiać jeszcze jego - opowiada kajakarz
.
Wiatr i fale były największym wyzwaniem
Kajakarze płynęli dość swobodnie do Góry Kalwarii na 476. kilometrze swej wyprawy, 34 km przed Warszawą, ale za tym miastem trafili na wzmagający się przeciwny wiatr i falę.
To też może Cię zainteresować
Takie warunki, towarzyszyły im do samego Torunia, gdzie Jankowski zrezygnował z dalszego płynięcia. Na tym właśnie odcinku – na podejściu do Torunia – wodniacy szczególnie mocno doświadczyli przeciwnego wiatru i fal, które przypominały morskie grzywacze.
Przed największa falą Zglenicki schronił się w toruńskim Porcie Drzewnym. Popłynął jednak dalej, by w 16. dniu wyprawy dotrzeć do nowej przystani w bydgoskim Fordonie. Tam powitali go przyjaciele ze Stowarzyszenia Miłośników Starego Fordonu.
„Sprawnie, z lekkością wyskoczył z kajaka, jak gdyby zrobił dopiero parę kilometrów, a nie 775! Jedynie silna opalenizna mogła wskazywać na to, że jest na wodzie od ponad dwóch tygodni” – napisali przyjaciele na Facebooku.
Kajakarz zjadł na miejscu dostarczony mu przez przyjaciół obiad z pieczonym kurczakiem w roli głównej, w pobliskim sklepie kupił prowiant na kilka ostatnich dni i wyruszył ku morzu...
- W Białej Górze, przy rozwidleniu Wisły na Nogat, przeżyłem wielką nawałnicę – burzę z ulewnym deszczem, zresztą nie pierwszą na trasie. Dotarłem do miejscowości Piekło tuż za Białą Górą, gdzie przetrwałem także nocną burzę. Rano było suszenie – kontynuuje kajakarz.
Meta w Świbnie
Ostatecznie, w 20. dniu wyprawy, dopłynął do przeprawy promowej w Świbnie, a to zaledwie kilka kilometrów przed ujściem Wisły do Morza.
- Dalej nie było już sensu płynąć, bo wiatr i fale były bardzo silne, a i pod bardzo silny prąd rzeki trudno byłoby mi wrócić do Świbna – dodaje na koniec kajakarz.
* Ryszard Zglenicki to znany i utytułowany bydgoski atleta, miotacz specjalizujący się w rzucie kulą, dwukrotny mistrz świata w swojej kategorii wiekowej.
* Grzegorz Jankowski jest trenerem bydgoskich wioślarek.
