https://expressbydgoski.pl
reklama
Pasek artykułowy - wybory

Jak znaleźć tatę?

Mariusz Załuski
Dlaczego kochamy antyutopie? Te wszystkie ponure opowieści o tym, jaki to paskudny los czeka pokolenia, które nadejdą po nas? Bo przecież w kinie science fiction sielanki nigdy nie cieszyły się taką popularnością, jak wizje krwiste i soczyste... Kochamy antyutopie, bo bezpiecznie pokazują nam nasze obecne lęki - ot, że może gdzieś idziemy w jakąś stronę za daleko.

<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/zaluski_mariusz.jpg" >Dlaczego kochamy antyutopie? Te wszystkie ponure opowieści o tym, jaki to paskudny los czeka pokolenia, które nadejdą po nas? Bo przecież w kinie science fiction sielanki nigdy nie cieszyły się taką popularnością, jak wizje krwiste i soczyste... Kochamy antyutopie, bo bezpiecznie pokazują nam nasze obecne lęki - ot, że może gdzieś idziemy w jakąś stronę za daleko. Z klonowaniem, genetycznymi eksperymentami, truciem Ziemi, robotyzacją. Seria „terminatorowa” była smaczna szczególnie, bo antyutopia z przyszłości wkraczała w nasz dzisiejszy, przaśny świat, co zresztą dawało rozliczne możliwości - całkiem zgrabnego dowcipkowania i eksploatowania bardzo klasycznych mitów i symboli. W kolejnej opowieści z tego cyklu jest jednak inaczej. „Terminator: Ocalenie” to już wyłącznie wizja okrutnego świata przyszłości.

<!** reklama>I może nie był to nawet zły wybór - w końcu trudno było po raz kolejny odgrzewać ten sam motyw, co wcześniej. Tyle że skręcono z rozmachem w stronę majstrowanego bez cienia dystansu kina akcji - a to już delikatne przegięcie. I całej opowieści przysłużyło się średnio. Bo, oczywiście, można było zrobić mroczny film o okropnościach wojny w nietypowych dekoracjach (taki charakter miała przecież druga część „Władcy pierścieni”, cokolwiek by mówić, filmu fantasy) - tyle że wtedy nie można koncentrować się prawie wyłącznie na poganianiu akcji i efektach specjalnych. Bo, niestety, wprowadzanie kolejnych mechanicznych stworów to prosta droga do infantylizowania opowiadanej historii.

Podobnie zresztą było z warstwą ideologiczną. Znowu mieliśmy lęki przed brakiem pokory ludzi, którzy sami sobie budują piekło i rozważania na temat istoty człowieczeństwa - tego, co nas różni od maszyn i stanowi o naszej wyjątkowości. Problem w tym, że to też zaserwowano nam w tonacji bardzo szkolnej, jako coś w rodzaju obowiązkowej dolepianki do akcji.

A przenosimy się tym razem w przyszłość, którą w poprzednich częściach oglądaliśmy tylko w rzadkich przebitkach. Maszyny po nuklearnej makabrze opanowują świat. Ludzie w ośrodkach ruchu oporu prowadzą coraz bardziej beznadziejną walkę. Ikona podziemia, dziarski John Connor, wie, że musi znaleźć, a następnie wysłać w przeszłość chłopaka, który zostanie jego ojcem. Inaczej on sam zniknie. Tymczasem po ekranie zaczyna krążyć kolejny ciekawy jegomość - ofiara doświadczeń medycznych sprzed lat.

W filmie, na szczęście, nie popisuje się już pan gubernator Schwarzenegger - wymagałby po latach solidnego liftingu. Pojawia się jego postać „wyjęta” komputerowo z pierwszego „Terminatora”. Nostalgiczny sygnał z czasów, kiedy średniobudżetowe kino dawało jeszcze ekstrabonus poza rozrywką, a sam Terminator nazywał się zgrzebnie, po peerelowsku, Elektronicznym Mordercą.

„Terminator: Ocalenie”, reż. McG

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski