W pierwszych latach powojennych, obywatelom Polski Ludowej nie wolno było posiadać żadnych obcych walut. Za ich przechowywanie, a tym bardziej próbę kupna lub sprzedaży, groziły surowe kary długoletniego więzienia. Mimo tego Polacy ryzykowali, bowiem ich zaufanie do polskiej powojennej złotówki było niewielkie. Ci, którzy oszczędności zamieniali na „twarde” albo na „zielone”, wychodzili na tym dobrze, co udowodniła choćby reforma walutowa z 1953 roku, która odebrała ludziom większość posiadanej krajowej gotówki.
To nie byli przebierańcy
Jednym z poszukujących okazji do zamiany polskiej waluty na obcą w 1947 roku był bydgoski piekarz Rejpold. Wiosną tego roku, podczas wizyty u swojego kolegi, właściciela sklepu rowerowego przy ul. Poznańskiej, Stanisława J., wspomniał o tym. Okazało się za chwilę, że bardzo dobrze zrobił, bowiem J. od razu stwierdził, że jego z kolei znajomy, Roman L., właściciel fabryki cukierków na Szwederowie, szuka właśnie okazji do pozbycia się dolarów.
Zobacz również:
Bydgoszcz na starych fotografiach. To samo miejsce dawniej i...
Rejpold udał się pod wskazany adres. Po dłuższym targowaniu się kupił od Romana L. za 131 tys. ówczesnych złotówek złotą monetę tzw. „świnkę” oraz 182 dolary USA.
Obydwaj panowie zadowoleni z rezultatów targu poczęli się żegnać, gdy rozległo się głośne pukanie do drzwi. Byli to dwaj milicjanci, którzy oświadczyli, że przyszli dokonać rewizji w mieszkaniu po uzyskaniu informacji, że Roman L. prowadzi handel obcą walutą. Stróże porządki zaczęli od rewizji osobistej, która ujawniła, oczywiście, zarówno dolary, jak i złotówki.
Milicjanci zabrali się za spisywanie protokołu, kiedy Roman L. głosem człowieka znajdującego się w rozpaczy, powiedział, że gotów jest wszystko stracić, byle tylko nie odpowiadać za sprzedaż dolarów przed sądem.
Dołożył jeszcze 15 tysięcy
Przerażony kupiec poparł nieśmiało tę propozycję. Milicjanci zaczęli się wahać, aż w końcu przystali na propozycję: 182 dolary, „świnka” i 131 tys. złotych wędrują do ich kieszeni, a oni odstępują od pisania protokołu. Uszczęśliwiony Rejpold wręczył jeszcze dodatkowo milicjantom 15 tys. złotych, które oszczędził na targowaniu się o cenę dolarów. Stróże porządku wyszli, a za nimi śpiesznie podążył do domu niefortunny kupiec.
Czytaj na następnej stronie >>
Roman L. także wyszedł z domu, ale udał się do Stanisława J., gdzie... przebywali też dwaj milicjanci, którzy dokonali rewizji w jego mieszkaniu. Całą czwórka zabrała się za dzielenie zarobionych właśnie pieniędzy na cztery części. Potem rozpoczęła się wielka libacja, która trwała całe trzy dni.
Zobacz również:
Bydgoszcz na starych fotografiach (część 2). To samo miejsce...
Być może, taki właśnie byłby finał tej sprawy, gdyby nie nadmierna gadatliwość Stanisława J. Kiedyś, przy piwku, pochwalił się, jak to „orżnął” naiwnego piekarza. Wieść ta trafiła do odpowiednich uszu i po kilku tygodniach od dokonania „wielkiego przekrętu” całą czwórka jego autorów została aresztowana. Roman L. i Stanisław J. za udział w spisku i kradzież oraz handel dolarami skazani zostali na wysokie grzywny i kary 5 lat pozbawienia wolności.
Pokazówka
Osobno sądzeni byli obydwaj milicjanci, Wincenty W. i Jan B. Zorganizowano im pokazowy proces w największej sali Komendy Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej przy ulicy Chodkiewicza (tam, gdzie dziś mieści się rektorat UKW), któremu przysłuchiwało się około 500 milicjantów.
Za kontakt z handlarzami walutą i pobranie łapówki Wincenty W., pomysłodawca tej „imprezy”, skazany został na karę 8 lat pobytu za kratami, a Jan B. na 5 lat. Oczywiście, obydwaj zostali natychmiast wydaleni ze służby.
Zobacz również:
Tak zmieniło się miejsce po bydgoskiej Kaskadzie [zdjęcia]